Ledwo się urodziła, bardziej jeszcze gaworzy niż mówi, a już wszyscy obarczają ją robotą na następny bimbalion lat. Edukacja architektoniczna. To ona ma się rozprawić z większością przestrzennych i inwestycyjnych wynaturzeń naszego kraju. Wunderkind i Wunderwaffe w jednym. Wynieś, przynieś, pozamiataj.
Trudno bowiem ostatnio o debatę o architekturze, w której — gdy brak konstruktywnych pomysłów — nie zabrzmi refren: „Hej, czy to przypadkiem nie zadanie dla edukacji architektonicznej?”. Zmiana głupich przepisów? No, może, ale najlepiej to jednak edukacja. Reforma kształcenia architektów? Eee, yyy, uczelnie przedobre, trzeba tylko podszkolić społeczeństwo. Obowiązkowe uchwały krajobrazowe? Przymus to komunizm, faszyzm, zandbergizm. Poedukujmy i się zobaczy.
Potem leci rytualna seria westchnień o braku forsy, sił przerobowych, grantozie oraz systemie szkolnictwa, które architektoniczną edukację trzymają w wiecznych powijakach. A na koniec debaty — żeby ze smutku paneliści nie zrobili seppuku tulipanem zmajstrowanym z przydziałowej butelki z wodą — krzepiące informacje o programach edukacyjnych realizowanych przez IARP oraz, coraz śmielej i lepiej, przez NIAiU.
Finalnie, wszyscy, ledwo żywi, ale jednak żywi, rozchodzą się — do następnej dyskusji. W międzydebaciu Polak, czekając na krużganek oświaty, dalej odmienia oblicze Tej Ziemi, buduje w 365 dni rekordowe 222 tysiące mieszkań (tak było w 2020 roku), a edukatorzy kombinują, jak by tu wiedzę o architekturze wcisnąć do szkół bardziej i na stałe. A jak już uda się z krużgankiem, to kto wie, może przemyci się i pilaster wiedzy albo ryzalit umiejętności.
To jednak kombinacje bez sensu, bo przecież im silniej obcujemy z jakimś aspektem rzeczywistości, tym bardziej w polskiej szkole być go nie może. Seks? Następne pytanie albo wołam (pro)kuratora. Kryzys klimatyczny? Że co? Ekologia? No przecież jeszcze żyją jakieś zwierzęta. O społeczeństwie też nic nie będzie, bo WOS ma ustąpić miejsca pogadankom „historia i teraźniejszość”. Dowiemy się pewnie, że gdyby nie Sobieski bolszewika pod Grunwaldem, toby teraz nie było, jak jest.
Podobnie z architekturą. Po co człowiekowi ta wiedza? Tytus, szympans, ten z komiksu Papcia Chmiela, uczłowieczany był na kilkadziesiąt sposobów, od harcerza, przez mniej lub bardziej poważne profesje, nigdy jednak przez architekturę, co najwyżej przez ochronę zabytków. I co? Wyszedł na ludzi — w jednej z ostatnich ksiąg osiągnął szczyty: awansował na kibica.
Wreszcie, powiedzmy to wyraźnie, szkoła ma inne zadania niż zajmowanie się realnymi problemami. Im bardziej empiria czemuś zaprzecza, tym bardziej wciska się to uczniom do głów. W końcu za to forsę biorą katecheci.
Może zatem edukować dorosłych? Od polityków i urzędników, przez architektów (naprawdę — niektórym nie zaszkodzi), po szeregowych obywateli? Zdaje się, że to oni, tu i teraz, mają wpływ na otaczającą nas przestrzeń. W teorii — ujdzie, w praktyce — kryj się kto może. Jeżeli, mimo dowodów, dziesiątki tysięcy starych byków nie wierzą w covid, szczepionki, zmiany klimatu i kryzys globalizacji, to przekonaj takich, że z przestrzenią i architekturą jest inaczej, niż im się wydaje. Pogonią SUV-em, podduszą smogiem i oszczekają francuskim buldożkiem.
I tak to żyjemy sobie w baśni, gdzie rzeczywistość i wiedza to jedno, a my — drugie, a może nawet bardziej piąte przez dziesiąte. Aż zaczyna się wierzyć w chemtrailsy — spiskową teorię o rozpylanych w atmosferze podejrzanych wyziewach. Jesteśmy na haju. Coś najwyraźniej nie pozwala nam w Polsce dostrzec rzeczywistości, a potem wziąć się z nią za bary.
Co zatem z naszą edukacją architektoniczną? To proste. Zakazać.
„O czym będziemy debatować na debatach?” — oburzą się zapewne paneliści. Błąd. Na Polaka nic nie działa przecież tak dobrze jak zakazy. Jak mu zabronić, to zrobi na przekór i to tak, że mucha nawet nie kucnie. Tajne komplety, latający uniwersytet, państwo podziemne działały nieraz lepiej niż dzisiejsze władze lub uczelnie. Oraz, odwrotnie, im bardziej rodakom wbija się coś do łepetyny, tym bardziej to tam nie wchodzi. W niektórych liceach z religii zrejterowało już ponad 70 procent uczniów. Najsilniejszy elektorat lewica ma wśród młodych tuczonych szkolną patriotpapką. No, to wyobraźcie sobie teraz, jaki byłby efekt lekcji o architekturze wciśniętych do i tak spuchniętego szkolnego programu.
Zakazać będzie łatwo, bo edukacja architektoniczna to działanie wywrotowe. Jak już sobie człowiek uświadomi, w czym żyje, to mu oklapnie poziom szczęścia i poparcie dla władzy. Zatem: zakaz, bo, istotnie, edukacja architektoniczna jest niezbędna, choć — nie oszukujmy się — nie jest rozwiązaniem wszystkich problemów. Od razu ruszą tajne komplety poświęcone architekturze i urbanistyce. Nauczyciele zaczną przemycać programy edukacyjne z innych krajów. W darknecie wystrzeli nielegalny handel popularyzatorską literaturą.
A na poziomie ludowym rozkwitnie pamięć o „architektach wyklętych”. „Czesław Bielecki — pamiętamy!”. A na murach: „MPZP Pany”, „Wuzetka to k…”. No i te dziary: Dom Kwadrantowy na łydce, szczecińska filharmonia na bicu, cyrkiel i węgielnica na klacie. „Śmierć progom na balkon” — będzie krzyczeć z niejednej bluzy. Prasa doniesie o ustawkach fanatyków KWK Promes z kibolami grupy medusa. Architektura i urbanistyka wejdą do mainstreamu.
A żeby dopełnić dzieła, na przejściach granicznych dorzuci się tablice:
POLSKA — STREFA WOLNA OD IDEOLOGII ARCHITEKTURY I URBANISTYKI.