Katarzyna: Czy zawsze traktowaliście te pracownie jako przystanek w drodze do własnej? Czy nie pojawiło się w pewnym momencie myślenie: Ale tu fajnie, zostajemy?
Karolina: Oczywiście.
Paweł: Karolina szybko została partnerem w firmie. Ja byłem asocjantem, robiliśmy bardzo ciekawe projekty w dwóch znakomitych biurach.
Karolina: Przyjęcie tych pozycji też świadczyło o tym, że chcieliśmy dalej z nimi pracować. To były ambiwalentne uczucia. Z jednej strony bardzo nam się podobało to, co robiliśmy. Mieliśmy bardzo dobre pozycje, dobre relacje...
Paweł: To było trudne, bo piękno architektury, którą tworzą, jest bardzo pociągające. Ale zawsze chcieliśmy tworzyć własne.
Karolina: To było mocniejsze.
Paweł: Praca dla nich jest niepowtarzalnym doświadczeniem, ale ja miałem poczucie, jakbym prowadził samochód i ktoś pomagał mi trzymać kierownicę. A teraz kierownica jest w naszych rękach. To jest wielokrotnie trudniejsze, ale to jest ten fun, o którym marzyliśmy.
Karolina: O ile bardzo długo wahaliśmy się, czy odejść, o tyle nigdy potem tego nie żałowaliśmy. Mimo że robimy teraz mniejsze projekty, nie na taką skalę, to satysfakcja jest nieporównywalnie większa.
Paweł: Większe projekty będziemy robić wkrótce. Chcemy rozwijać firmę stopniowo, od małych projektów, gdzie pilnujemy każdego detalu, do skali XXL.
atelier Moniki Sosnowskiej, sześciometrowy box z litego dębu mieści toaletę, kuchnię, półki na materiały i magazyn
fot.: © Hélène Binet
Katarzyna: Do jakiego stopnia praca w takiej pracowni jest po prostu wykonywaniem poleceń, a w jakim stopniu można realizować swoje pomysły?
Paweł: To są pracownie autorskie, sygnowane nazwiskami twórców. Każdy, kto dla nich pracuje, pomaga w realizacji ich wizji. Istnieje hierarchia, ale jest też miejsce na bycie twórczym. My zawsze staraliśmy się dać jak najwięcej od siebie. W pewnym momencie Jacques i Pierre w poszukiwaniu świeżych pomysłów, powierzyli nam zadanie wymyślenia przestrzeni publicznych w rozbudowie Tate Modern. Posadzili nas w innym budynku, z dala od oficjalnie pracującej nad tym projektem drużyny i dali nam dużo swobody. Eksperyment się udał, dołączyliśmy na dwa lata do zespołu Tate, a zrealizowane „pustki” i różnorodne schody wyglądają dokładnie tak, jak na naszych modelach. Przy mniejszych projektach, uwielbiałem ścigać się z Jacques’em i Pierre’em, kto pierwszy wymyśli koncepcje. Często był to owoc dynamicznego dialogu.
Karolina: Zawsze mieliśmy ambicję, aby wymyślić coś, co ich zaskoczy. W pracowni Zumthora jest trzydzieści osób. Peter jest obecny na każdym etapie. Miałam świadomość, że wiele rzeczy, które wymyślam, podobają się i idą dalej. Ale było dla mnie jasne, że to jest jego architektura. Może ostatecznie dlatego, jeśli samemu chce się o pewnych rzeczach decydować, to trzeba w pewnym momencie odejść. Chce się być autorem.
Paweł: Wymyślanie koncepcji jest ekscytujące. W Architecture Club równolegle z projektami prowadzimy przeróżne studia, wymyślamy typologie, testujemy je na modelach. Czasami ewoluują w projekt dla konkretnego klienta, czasami pozostają w fazie studium, czekają na swój czas.
atelier Moniki Sosnowskiej – poranne światlo na fasadzie północnej, betonowe ściany atelier wyposażone w system gwintów umożliwiający artystce pracę na dużych modelach i ekspozycję prac – szkło fasady północnej odbija ogród i fragment ściany sąsiada z cegly rozbiórkowej
fot.: © Hélène Binet
Katarzyna: Czy wiele osób traktuje pobyt w uznanej pracowni jako etap uczenia się i przystanek na drodze do założenia własnego biura?
Karolina: To jest naturalne. Większość ludzi po studiach pracuje dla kogoś, a później jest taki moment, kiedy trzeba wybrać: albo człowiek chce oddać się pracy dla kogoś, albo zacząć coś swojego.
Katarzyna: Pracownia powstała w Szwajcarii, nie w Polsce. Nie kusiło Was, by wrócić do kraju? Wasze portfolio robi wrażenie, klientów na pewno by nie zabrakło.
Karolina: Jesteśmy tutaj jedenaście lat, mamy tu przyjaciół, Bazylea jest już naszym domem.
Paweł: Ale też nie myślimy o świecie z perspektywy podziałów i przynależności do czegoś. Znamy to miasto, dobrze nam się pracuje nad szwajcarskimi projektami, jest tu też wysoka jakość wykonawstwa budowlanego.
Karolina: Biurokracja jest tu łatwiejsza, ale jest nam też trudniej, bo przecież nie jesteśmy stąd, jest bariera językowa. To dla nas wyzwanie i chcemy udowodnić, że my też możemy to zrobić.
Paweł: Chcemy budować, nie ma znaczenia, gdzie.
atelier Moniki Sosnowskiej, rzut pracowni i budynku gospodarczego
rys.: Architecture Club
Katarzyna: Po pierwszy projekt akurat przyszła Polka.
Karolina: Akurat tak. Cieszymy się, że ten pierwszy projekt mogliśmy zrobić w Warszawie. Oczywiście chcemy robić ich więcej.
Paweł: Nasze kolejne projekty — drugi i trzeci — też są w Polsce. W budowie jest dom z pięcioma ogrodami w prarzeczu Wisły. Zrobiliśmy też renowację mieszkania z lat 30. w Warszawie.
Katarzyna: Jak ta zmiana wyglądała od strony praktycznej — wypowiedzenie, a potem po prostu rejestracja własnej firmy?
Paweł: Najtrudniej jest podjąć decyzję. Formalności są proste.
Katarzyna: Pracownia działa niecałe trzy lata.
Paweł: Rozruch mieliśmy wolny. Karolina pracowała jeszcze wtedy na uniwersytecie w Lozannie. Praca nad atelier to był długi proces projektowy. Kiedy jedna ze stron nie była czegoś pewna, to zawsze odbywaliśmy spotkania, trwające dopóty, dopóki znaleźliśmy idealne rozwiązanie. Nikt nie chciał kompromisów. Chcieliśmy panować nad każdym detalem. I to się udało.
atelier Moniki Sosnowskiej: „Po drodze mieliśmy pomysły na antresolę, ruchome elementy, ale ostatecznie stanęło na prostocie. […] Bo przecież najważniejsze w pracowni artystki są jej prace i ona sama.” Karolina Sławecka
fot.: © Hélène Binet
Katarzyna: Powiedzcie jeszcze, czym się różni uprawianie zawodu architekta w Szwajcarii i Polsce?
Karolina: Największe różnice są proceduralne. Tutejsze urzędy są bardzo sprawne i pomocne. Chociaż Szwajcarzy są nad wyraz pieczołowici i wiele razy musieliśmy poprawiać rysunki. Jest też kwestia bezpośredniej demokracji. Tu każdy sąsiad może zgłosić sprzeciw, do którego trzeba się odnieść, bo inaczej może to wstrzymać projekt. Każde pozwolenie na budowę trzeba opublikować, ustawić na działce tyczki markujące nową kubaturę i czekać na reakcje…
Paweł: Teraz pracujemy nad projektem w historycznej części Bazylei, która jest pod ochroną konserwatora zabytków. Po prezentacji projektu konserwatorowi spotykamy się ze wszystkimi sąsiadami, by ich poinformować o tym, co planuje inwestor i jaki to ma wpływ na ich parcele.
Karolina: Wydaje się, że prawo każdego obywatela do głosu jest dobre dla ogółu, chociaż wiele projektów publicznych zostało w ten sposób wstrzymanych. Ostatnio tak się stało na przykład z oceanarium w Bazylei.
Paweł: Przy publicznych projektach jest głosowanie, wypowiadają się więc nie tylko architekci, ale i wszyscy mieszkańcy. Mam tylko nadzieję, że zostanie ogłoszony kolejny konkurs na oceanarium i że będziemy mogli w nim wystartować.
Karolina: Mnie niezmiennie zachwyca to, że architektura jest tu przedmiotem codziennych dyskusji. Cieszę się, że w Polsce też coraz więcej mówi się na temat kultury budowania. Jeśli chodzi o kwestie prawne czy budowlane, to nie widzimy znaczących różnic.
atelier Moniki Sosnowskiej, wnętrze pracowni z widokiem na wejściowe wrota 3×3 m
fot.: © Hélène Binet
Katarzyna: Jaki jest status architekta w Szwajcarii?
Karolina: Myślę, że to ceniony zawód. Ludzie interesują się architekturą, znają budynki, architektów.
Katarzyna: Wspomnieliście, że w Szwajcarii jest duża konkurencja, jeśli chodzi o pracownie architektoniczne. Czy wiele z nich zostało założonych przez obcokrajowców?
Karolina: Konkurencja jest ogromna. Jest kilka pracowni, których założyciele nie są Szwajcarami, ale często mają tutejszych partnerów. Kiedy ma się swoje biuro, ważny jest też język. Trzeba nie tylko mówić po niemiecku, ale również rozumieć ich dialekt, co proste nie jest.
Paweł: Ale naszym głównym językiem jest rysunek!
Karolina: To prawda. Tak myślę teraz, że jeśli rzeczywiście, jak mówiłeś na początku, klient i architekt nawiązują pewien romans, to na pewno architekci, którzy zakładają pracownię, muszą być jak rodzina.
Paweł: To musi być bezgraniczne zaufanie, bo są łatwiejsze i trudniejsze momenty, większe i mniejsze presje. My takie zaufanie mamy do siebie.
Karolina: To musi być też zdolność do pracy razem.
Paweł: Myślisz, że my umiemy razem pracować?
Karolina: Często się kłócimy, dyskutujemy dopóty, dopóki jedno drugiego nie przekona. Idea musi być jedna — to nie może być kompromis. To się tak często nie zdarza, że masz z kimś taką więź i łatwość pracy. My to cenimy. Nie znamy tutaj nikogo, z kim mielibyśmy taki przepływ.
Paweł: Dużo pracujemy na emocjach. Kiedy czujemy, że coś jest nie tak, to wtedy tego nie robimy. Ale staramy się być również pragmatyczni. Przy większych tematach lub mniej kreatywnych częściach procesu współpracujemy z lokalnymi firmami nadzorującymi proces wykonawczy.
atelier Moniki Sosnowskiej, przekrój podłużny
rys.: Architecture Club