W 2004 roku ukazała się „Historia piękna”, dzieło wybitnego włoskiego intelektualisty, filozofa i literata Umberto Eco (1932–2016). We właściwy sobie błyskotliwy, lecz zarazem wnikliwy sposób autor na przykładzie stu arcydzieł ukazuje, w jaki sposób pojmowano piękno natury, w tym kwiatów, zwierząt, ciała ludzkiego, gwiazd, czy proporcji matematycznych. Przytoczone teksty filozofów, pisarzy ukazują, w jak różny sposób pojmowano i definiowano pojęcie piękna.
Niejako uzupełnieniem tego dzieła, a w zasadzie negatywem dziejów piękna jest „Historia brzydoty” — być może bardziej frapujące i fascynujące niż opisywanie kategorii piękna. Ten zbiór kilkunastu esejów i rozmaitych ilustracji, a także cytatów z różnych epok ukazuje koszmar, naruszenie klasycznych kanonów, przeróżne deformacje, zniekształcenia i dekadencje. Umberto Eco opisuje brzydotę natury, dysharmonię, dysonanse i wszystko to, co budzi odrazę obrzydzenie i strach. Opisuje brzydoty tak wyrafinowane, że będące w jakimś stopniu negatywem klasycznego piękna. Brzydota może być też klasyfikowana w kategoriach estetyki.
O ile kategorie piękna odeszły w niepamięć i dzisiaj raczej można bardziej opisywać historię piękna niż jego współczesne definicje lub jego aktualne poszukiwanie, to brzydota stała się zjawiskiem tak powszechnym, że wręcz nie dostrzegamy już jej wszechobecności. Opis dzisiejszej brzydoty nie miałby już nic wspólnego z wyrafinowaniem i fascynacją, lecz byłby nudną opowieścią o zalewie banału i pejoratywnie pojmowanej przeciętności, tak odmiennych od przykładów opisywanych przez Umberto Eco. Warto na chwilę przystanąć i spojrzeć na tę naszą współczesną brzydotę.
powódź brzydoty
Brzydota towarzyszy nam codziennie w postaci agresywnych reklam, pstrokatych porannych programów telewizyjnych, opakowań, mebli z rodzimych sklepów, gier komputerowych, a niestety dużej i małej architektury, bardziej zaśmiecającej przestrzeń niż podnoszącą jej wartość. Jednak są okresy i miejsca, w których następuje eskalacja brzydoty na większą niż normalnie skalę.
Pierwszy to wyczekiwany czas wakacji i urlopów. Nadmorskie miejscowości zapełniają się rzędami straganów z niemal identyczną tandetą, plastikowych statków, zabawek, łopatek i grabek do piasku dmuchanych kaczek i materaców, T-shirtów, atrap muszelek, czapek z nadrukami i innych niewątpliwie niezbędnych dla udanego urlopu przedmiotów. Sylwety zabytkowych miasteczek na wybrzeżu przesłaniane są na plażach dmuchanymi zamkami ze zjeżdżalniami dla dzieci, manifestując swoją wakacyjną dominację. Siłą rzeczy nieco odmienny, lecz równie gustowny i uroczy, asortyment oferowany jest w górskich miejscowościach. Cały ten festiwal brzydoty toczy się na tle banalnej architektury, oferującej ułudę komfortu i luksusu w myśl reklamowego hasła: „Prawdziwy relaks w pięknym uzdrowisku — polecamy luksusowy hotel z basenem i spa”.
Drugi okres to czas poprzedzający święta Bożego Narodzenia, chociaż religijne nazewnictwo w niewielkim lub w zasadzie żadnym stopniu nie ma już nic wspólnego z tym czasem. Wydaje się, że galerie handlowe i media w pełnej gotowości wyczekują aż minie dzień Wszystkich Świętych, skłaniający jednak nadal do zadumy, aby rozpocząć kampanię zachęcającą do pozbawionych refleksji zakupów wszystkiego, co można w szale przedświątecznym kupić. Zresztą ta sztucznie kreowana atmosfera świąteczna organicznie wpisuje się w autonomiczny świat wspaniałości galerii handlowych, będących szczytowym osiągnięciem architektonicznym konsumpcyjnego społeczeństwa, jednocześnie będąc kwintesencją brzydoty. Pryzmy szklanych bombek i innych ozdób choinkowych wypełniają pasaże galerii handlowych, prezentując odwołanie się do najbardziej pospolitych gustów. Niemal z cudem graniczy znalezienie w tej powodzi kiczu, czegoś, co nie miga, nie świeci, nie połyskuje i nie odbija tego szmirowatego świata pozłoty, a co jest naturalne, skromne i nieudające fałszywie rozumianej przymilnej estetyki.
pryzmy szklanych bombek i innych ozdób choinkowych wypełniają pasaże galerii handlowych, prezentując odwołanie się do najbardziej pospolitych gustów
© Piotr Średniawa
Ten zalew brzydoty jest adresowany pozornie do nas wszystkich, jednak tak naprawdę rzeczywisty target jest przez specjalistów od marketingu precyzyjnie określony. Są to niestety dzieci. Jak odmówić dziecku kupienia plastikowej syreny, meduzy ze sztucznego włókna, czy innego stwora? A może przy okazji uda się skusić na plażowy kapelusz, przeciwsłoneczne okulary lub pamiątkę znad Bałtyku, Adriatyku czy Lazurowego Wybrzeża? W efekcie wraz z wątpliwymi wspomnieniami z wakacji przywozimy do domu nikomu już niepotrzebne odpady naszej cywilizacji. Podobny mechanizm funkcjonuje w przypadku świąt Bożego Narodzenia. Jak oprzeć się narracji o wesołych, radosnych, rodzinnych świętach i zapewnienia rodzinie, a szczególnie dzieciom, magicznej atmosfery i wspaniałych, a tak naprawdę niepotrzebnych prezentów? Jak nie odwiedzić z dziećmi uroczego, magicznego, rozświetlonego świątecznego pałacu, sań z reniferami, czy nie spotkać w galerii Mikołaja?
To zaangażowanie dzieci w konsumpcję brzydoty i infantylnej estetyki, nie jest bezkarne. Wykształca ono określone poczucie quasi estetyki, a w zasadzie jej braku i sztucznie kreowanych potrzeb konsumpcji brzydoty, które pozostaną do końca życia.
Natomiast architektura celowo i świadomie adresowana jest już dla dorosłych klientów, których gust i potrzeby są precyzyjnie definiowane i wmawiane przez reklamę. Przecież bardziej poczucie prestiżu i komfortu zaspakajają przeskalowane czterogwiazdkowe hotele na wybrzeżu Bałtyku lub najdłuższy hotel w Beskidach niż agroturystyka z kurami i krowami, a wizyta w galerii handlowej stanowi remedium dla szarej rzeczywistości i codziennych kłopotów.
pozytywny aspekt brzydoty
Coraz częściej wakacyjny czas, mający być w zamyśle okresem relaksu i wypoczynku, jawi się jako agresywna ekspansja brzydoty. Natomiast okres przed świętami to istny raj dla galerii handlowych, ze świąteczną muzyką, tłumem Mikołajów i aniołów, oraz obiegowym wystrojem świątecznym mającym wprowadzić w radosny nastrój, a tak naprawdę — podobnie, jak wakacyjna scenografia — zmusić do wydania pieniędzy lub chętnie oferowanych przez banki wakacyjnych i świątecznych kredytów. Tak z roku na rok, te dwa pozornie najbardziej szczęśliwe okresy, zamienione zostały w festiwale szmiry i wyciskacze gotówki.
Od zwyczajnego oburzania się i uśmiechu politowania nad tą brzydotą znacznie ciekawsze jest uważne spojrzenie na dyskretne metki, w które zaopatrzone są te wyroby. Otóż większość z nich wyprodukowana jest w Chinach i dystrybuowana przez rodzime firmy. Zresztą równe zdziwienie budzi fakt, że większość sprzedawanych u nas dewocjonaliów oferowanych w miejscach pielgrzymkowych i sklepach również produkowana jest w Chinach. Znacznie trudniej jest jednak kupić jakiś autentyczny produkt tradycyjnej kultury chińskiej, jak lampiony czy papierowe girlandy. Interesujące i intrygujące jest, jak jedna z najstarszych i najbardziej wyrafinowanych kultur na świecie wprzęgnięta została w masową produkcję szmiry i tandety, a zarazem w globalny świat konsumpcji. To pokazuje, jak coraz trudniej w naszej rzeczywistości o autentyczne wartości, wygrywa masowa tandeta, zresztą bardzo szybko znajdująca swoje miejsce na śmietniku, jak wakacyjne gadżety, czy świąteczne ozdoby. Zresztą nie tylko te zakupione przez nas, lecz również ich wielka ilość niesprzedana w okresie przedświątecznym, której nie opłaca się magazynować przez następny rok i jej krótki los dopełnia się na wysypiskach śmieci.
Można lekceważyć te zjawiska i przypisywać im jedynie temporalny charakter w wakacje i święta, jednak toczą się one na tle trwalszej scenografii, jaką jest architektura. Podobnie jak na wybrzeżach Morza Śródziemnego czy w atlantyckich kurortach i zimowych ośrodkach, w Europie, również w Polsce, obserwujemy proces dewastacji wybrzeża Bałtyku monstrualnymi klocami hoteli i pensjonatów. Podobny los spotkał Podhale, dotyka Sudety. To wręcz niewiarygodne, w jak bezmyślny sposób degradujemy te obszary naszego kraju, które oferują najpiękniejsze krajobrazy. W jakimś stopniu niemocą poprzedniego systemu ochronione przed zabudową teraz stają się polem ekspansji najgorzej rozumianej komercji. Ten proces nie odbywa się sam z siebie i nie tylko przy przyzwoleniu i akceptacji lokalnych władz skuszonych doraźnymi korzyściami, lecz, co gorsza, z akceptacją miejscowych społeczności, a cała ta rakowa tkanka hoteli, pensjonatów, gastronomi projektowana jest przez przedstawicieli zawodu zaufania publicznego, czyli architektów wprzęgniętych w wehikuł konsumpcji.
Może jednak, zamiast oburzać się na naszą współczesność, warto na zasadzie paradoksu dostrzec również jakieś pozytywy. Umberto Eco w zasadzie ukazał, że brzydota może być w jakimś osobliwym stopniu piękna. Trudno to powiedzieć o naszej globalnej brzydocie, jest ona raczej powszechna niż fascynująca. Jednak w tym zalewie brzydoty można dostrzec cień nadziei. Gdyby wszystko byłoby piękne ten nasz wymarzony świat, byłby negatywem brzydoty i pewnie żylibyśmy w nim z równą obojętnością. W naszym świecie naprawdę niewiele potrzeba, aby odciąć się od brzydoty i zaproponować coś estetycznie pozytywnego. Trzeba tylko parę chwil refleksji, aby porzucić konformizm i oportunizm podporządkowania się konsumpcyjnemu modelowi. Szkoda, że jakoś nie chcemy dostrzec jako środowisko architektoniczne tej szansy i dalej wpisujemy się coraz bardziej w produkcję i oferowanie społeczeństwu banału i szmiry, wpisanej w globalny styl życia. Czy powstrzymanie szmiry nie stanowi również postulatu zrównoważonego rozwoju i miasta odpornego?
Piotr Średniawa
członek WKUA i MKUA w Katowicach,
od 2003 roku prowadzi z Barbarą Średniawą Biuro Studiów i Projektów w Gliwicach