Naturalnie. Projektując dla krajobrazu
krajobraz energetyzujący, kolaż Natalii Budnik
Dominika: Ty akurat bierzesz dość czynny udział w różnego rodzaju działaniach edukacyjnych: w warsztatach, panelach dyskusyjnych, festiwalach. Czy przez tę działalność chcesz upowszechniać dziedzinę architektury krajobrazu?
Natalia: Byłoby świetnie gdyby tak się stało. Trochę z takim nastawieniem wracałam z Kopenhagi do Warszawy. Jeśli mowa o architekturze krajobrazu to Dania i Holandia są wiodącymi ośrodkami w tej dziedzinie, a wiele pracowni powstawało dwadzieścia, trzydzieści lat temu. Zdawałam sobie sprawę, dokąd wracam, a swój powrót rozpatrywałam jako szansę.
Dominika: Czułaś, że jest dużo do zrobienia.
Natalia: Tak. W Danii praca jest innego rodzaju — bardziej dotyczy tego, co można jeszcze ulepszyć i poprawić. Z kolei w Polsce dochodzi kwestia popularyzacji tej dziedziny, wykształcenia zrozumienia i pracy u podstaw. Jednocześnie nie uważam, że powinniśmy czegoś się wstydzić, czuć gorzej czy porównywać do krajów Zachodu. Przestrzenie publiczne są z pewnością niedoinwestowane albo trzeba popracować nad ich odbetonowaniem, ale jest tyle potencjałów i treści do odkrycia! Przede wszystkim zrozumienie tego, co jest charakterystyczne dla nas, i odkrycie własnego języka krajobrazu. Wracając po sześciu latach z Danii do Polski, musiałam zmienić utarte schematy i z krajobrazu kopenhaskiego przestawić się na warszawski, nie można ot tak przenieść sposobu myślenia i pracy do innego miejsca. Inne są fundusze, inne postrzeganie różnych kwestii społecznych, trochę inny klimat.
Dominika: Skoro mówimy o tym, co inne — co zrobiłabyś w Warszawie inaczej?
Natalia: Na przykład grodzenie się. Rozumiem, że to wynika z naszej przeszłości czy doświadczeń, przeświadczenia, że w polskim kontekście wspólne znaczy niczyje. Niektóre z naszych niezwykle ciekawych przestrzeni w Warszawie — tereny Filtrów czy Gazowni — są jednak szczelnie ogrodzone i niedostępne. Rozumem aspekty sanitarne czy związane z bezpieczeństwem, ale wiem, że w Kopenhadze takie ogromne zielone przestrzenie zostałyby tak dostosowane, żeby mieszkańcy mogli z nich korzystać. Zamieniłabym więc „nie da się” w „da się”.
zakładanie rabaty wodnej, wystawa „Więcej zieleni! Projekty Aliny Scholtz”
fot.: Tomasz Budnik
Dominika: Podobnie jest z zielenią zaprojektowaną przez Alinę Scholtz na terenach ambasady Chin w Warszawie, którą można oglądać tylko zza płotu. Wracając do bohaterki współtworzonej przez Ciebie wystawy — czy coś Cię w tej postaci albo jej dorobku zaskoczyło? A może dowiedziałaś się czegoś nowego?
Natalia: Pierwsza rzecz to oczywiście jak mało o niej wiemy. To było stopniowe odkrywanie dorobku Aliny Scholtz i tworzenie mapy jej miejsc. Mimo że całe swoje życie zawodowe związała z Warszawą, to jej podejście ewoluowało z biegiem lat, a jednocześnie zachowywało spójność. Zaczynała od architektonicznego podejścia, jak przy torze wyścigów konnych na Służewcu, a rozwijając tę myśl przy tworzeniu Ogrodu Saskiego czy Centralnego Parku Kultury, była w stanie umiejętnie dostosować metody i narrację do kontekstu miejsca. Dla mnie było to niesamowite, że używając prostego języka, można wnieść do krajobrazu bardzo różne znaczenia. Z kolei kiedy myślę o ostatnich projektach Aliny Scholtz zlokalizowanych na warszawskich osiedlach czy w Ogrodzie Botanicznym w Powsinie, to mam wrażenie, że zamiast kształtować przestrzeń przez wprowadzanie nowych elementów, myślała o tym, co już pomiędzy tymi elementami jest. W krajobrazie Sadów Żoliborskich skupiła się na sadzie i małej skali, której wszystko zostało podporządkowane, a w Powsinie głównym zamysłem było podkreślenie tego, w jak rozrzeźbiony sposób wąwozy wcinają się w skarpę, czyli wielkoskalowy krajobrazowy kręgosłup Warszawy.
Dominika: Alina Scholtz była architektką krajobrazu. Ty z kolei przedstawiasz się jako architektka dla krajobrazu. Rozumiem, że ten przyimek pomiędzy oznacza, że nie tylko krajobraz powinien być dla ludzi, ale także ludzie dla krajobrazu.
Natalia: Tak, dobrze to określiłaś. W tym zawiera się moja osobista ambicja w mojej pracy zawodowej na co dzień, ponieważ nie lubię autorytarnie mówić, jak coś powinno zostać zrobione. Wierzę, że w tej dziedzinie powinno się działać w dwie strony. Wiemy, że natura daje nam między innymi tlen, mikroklimat czy pożywienie. Jeśli chcemy zachować balans w miejskim krajobrazie musimy zastanowić się, co sami możemy przyrodzie zaoferować. Dlatego chciałabym, żeby moja praca skupiała się nie tylko na aspektach krajobrazu widzianych z ludzkiej perspektywy, ale także na tym, co i jak zrobiłaby natura oraz jak można jej w tym pomóc.
Dominika: Co możemy zrobić dla natury w mieście?
Natalia: Sprawa może niełatwa na terenach zurbanizowanych — ale dać jej trochę miejsca. Przystosować to, co już mamy. Jeśli sadzimy nowe drzewo — dać mu odpowiednie podłoże, zapewnić dostęp do powietrza, nawet pod powierzchnią utwardzoną, po której chodzimy. Przez zbyt zbite gleby drzewa w miastach cierpią na notoryczny brak tlenu. Warto się także zastanowić nad materiałami, które stosujemy. Może w niektórych miejscach gładkie szyby zastąpić chropowatym tynkiem? Myślę też o zamkniętych osiedlach, przez które ja jako człowiek muszę nadrabiać drogę, a co dopiero inne istoty, których życie jest również utrudnione.
Dominika: Na koniec, powiedz, proszę, więcej o swoich najciekawszych współpracach.
Natalia: Jedną ze współprac, która dała mi wiele do myślenia i wpłynęła na chęć powrotu i pracy w rodzimym mieście jest wieloletnia już praca z Grupą Projektową Centrala. Dużą rolę odegrał w tym wspólny udział w konkursie związanym z rewitalizacją zapomnianych terenów sportowych Warszawianki. Uwielbiam wrażliwość Centrali na lokalne konteksty. Ich próby zrozumienia i patrzenia na sprawy z wielu różnych stron. Ich podejście dało mi nadzieję, że...
Dominika: ...może się wydarzyć coś dobrego?
Natalia: Tak. Podejście Centrali nauczyło mnie doceniać atuty warszawskiego krajobrazu. Praca z nimi to dostrzeganie walorów nieodkrytych lub zapomnianych historii. Ważna jest tu umiejętności łączenia przeszłości z potencjałem na przyszłość, często wiążąca się z próbą zmiany sposobu myślenia i dawaniem pola do dyskusji, spekulacji. Taka architektoniczna archeologia połączona z futurologią. Uświadomiłam sobie, że wraz z naszym lepszym zrozumieniem lokalnych uwarunkowań kulturowych rośnie też wrażliwość projektowa, a projektowana przez nas rzeczywistość będzie szyta na miarę i po prostu lepsza. Oczywiście bardzo ważnym i kształtującym moja praktykę okresem był czas, który spędziłam w biurze SLA w Kopenhadze. To dość zabawna historia, która zatoczyła koło. Gdy miałam kilkanaście lat obejrzałam filmik skaterów jeżdżących na deskorolkach w fantastycznej przestrzeni publicznej wyglądającej jak miejska wydma. Dla mnie był to szok, że przestrzeń między budynkami może tak wyglądać — nie dość, że piękna i estetyczna, to jeszcze żywo użytkowana, otwarta. Za projektem stała pracownia SLA. I dopiero podczas studiów magisterskich w Danii to do mnie wróciło — że to to biuro. Zaczynałam pracę w SLA od pozycji stażystki i przez pięć lat współpracowałam dość blisko z różnymi osobami w firmie, w tym z założycielem i dyrektorem kreatywnym Stigiem L. Anderssonem, co było możliwe dzięki braku sztywnej hierarchii. Jestem szczególnie zadowolona z ostatniego projektu, nad którym pracowałam z założycielem biura i jego dyrektorem kreatywnym. Stig został zaproszony do wykonania autorskiej wypowiedzi na temat roli chińskich ogrodów podczas Międzynarodowego Expo Kultury Ogrodniczej w 2019 roku w Pekinie.
Master Garden Stiga L. Anderssona, International Horticultural Expo 2019 w Pekinie, kolaż Natalii Budnik
© Natalia Budnik
Projekt, który stworzyliśmy, czerpał z języka i kultury Wschodu, ale we współczesnym, antropocentrycznym ujęciu. Ta bezpośrednia współpraca wiele mnie nauczyła — cieszę się, że mogłam podążać za sposobem myślenia i pracy Stiga, obserwować, jak przekłada swoją filozofię na język krajobrazu. To też o tyle ciekawe, że Stig wcześniej studiował fizykę kwantową, a teraz prowadzi biuro architektury krajobrazu, co pokazuje, że ważne są cele i podejście do świata. Istotna myśl, jaką przekazał mi Stig, to komplementarność architektury i krajobrazu. To jest nasz podstawowy błąd, gdy nie traktujemy tych dwóch dziedzin łącznie. Wydaje mi się, że ważne jest, aby pracować nad tym, by relacja architektury i krajobrazu była jak najbardziej spójna. Myślę, że krajobraz ma w sobie coś z chmury. Patrząc na chmurę płynącą po niebie, nie można o niej powiedzieć, że ma określony kształt, że zaraz znajdzie się w określonym miejscu. Podobnie jest z architekturą i krajobrazem, które odzwierciedlają różne czynniki i style popularne w danym momencie, ale to wszystko nieustannie płynie dalej i zmienia się wraz z czasem.
Dominika: Dziękuję za rozmowę.
rozmawiała: Dominika Drozdowska
Ilustracje udostępnione dzięki uprzejmości Natalii Budnik.