Zobacz w portalu A&B!
Zostań użytkownikiem portalu A&B i odbierz prezenty!
Zarejestruj się w portalu A&B i odbierz prezenty
maximize

Nie składam broni. Rozmowa z prof. Ewą Kuryłowicz

27 sierpnia '24

Rozmowa pochodzi z numeru A&B 4|24

Jednym z największych wyróżnień w polskiej architekturze jest przyznawana od 1966 roku Honorowa Nagroda Stowarzyszenia Architektów. W nowym cyklu na łamach A&B o zawodowej ścieżce, działalności SARP-u i bieżących wydarzeniach ze świata architektury Wojciech Fudala rozmawia z laureatami i laureatkami tej nagrody. Jego pierwszą rozmówczynią jest profesora Ewa Kuryłowicz, laureatka Honorowej Nagrody SARP 2021.

Ewa Kuryłowicz

Ewa KURYŁOWICZ — profesora. Generalna projektantka, prokurentka i wiceprezeska w Kuryłowicz & Associates, emerytowana profesora na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej, Przewodnicząca Rady Fundacji im. Stefana Kuryłowicza, Członkini Kapituły Nagrody naukowej POLITYKI, członkini Komitetu Architektury i Urbanistyki PAN. Absolwentka Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej, studiowała także na Uniwersytecie Stanu Iowa w Stanach Zjednoczonych. Promotorka dyplomów, doktoratów, recenzentka prac naukowych i postępowań kwalifikacyjnych. Autorka książki „Projektowanie uniwersalne. Udostępnienie otoczenia osobom niepełnosprawnym”. W latach 2005–2008 ekspertka ds. projektowania uniwersalnego Architects’ Council of Europe, członkini I NKP PKN ds. osób Niepełnosprawnych w latach 1994–2008, konsultantka ds. dostępności dla Uniwersytetu Warszawskiego w latach 1996–2012 i audytorka projektów dla Uniwersytetu Jagiellońskiego w latach 2009–2018. Międzynarodowa audytorka projektowania uniwersalnego dla Parlamentu Europejskiego (2019). Przewodnicząca Zespołu Koordynacyjnego Sędziów Konkursowych przy ZG SARP w kadencji 2015–2019, Sędzia SARP, członkini Zespołu Kolegium Sędziów Konkursowych ZG SARP w kolejnych kadencjach od 1990, Członkini Izby Architektów RP. W latach 2000–2008 Dyrektorka Programu Roboczego „Miejsca duchowe” Międzynarodowej Unii Architektów UIA z siedzibą w Paryżu, w latach 1996–2000 asystenta Dyrektora PR UIA „Miejsca Kultu”.

 
Wojciech Fudala
: Pracownia Kuryłowicz & Associates jest na polskim rynku już od ponad trzydziestu lat, a swoją działalność ze Stefanem Kuryłowiczem rozpoczęliście jeszcze w czasach PRL. Jak wyglądały początki?

Ewa Kuryłowicz: Zaczynaliśmy, kiedy I sekretarzem KC PZPR był Edward Gierek, a wszystkie biura były państwowe, co mocno ograniczało architektoniczną twórczość. Stefan Kuryłowicz pracował w BPBO Budopol, jednak nigdy nie czuł się tam dobrze.

Mieliśmy ogromne szczęście, że w latach 70. po raz pierwszy pojawiła się możliwość realizowania zleceń prywatnych. Były to projekty kościołów. Stefan otrzymał kilka takich zleceń: na rozbudowę kościoła w Nowym Dworze Mazowieckim, na kościół w Łodzi na osiedlu Widzew, a następnie na projekt świątyni pw. Matki Bożej Anielskiej na Wierzbnie, który robiliśmy już wspólnie, w zespole z Jakubem Wacławkiem, podobnie jak kościół w Grodzisku Mazowieckim przy ulicy Piaskowej. Te tematy umożliwiły Stefanowi odejście z Budopolu.

wystawa APA Kuryłowicz & Associates w Muzeum Architektury we Wrocławiu, 2007

wystawa APA Kuryłowicz & Associates w Muzeum Architektury we Wrocławiu, 2007

© archiwum Kuryłowicz & Associates

 
Wojciech Fudala
: Można było działać wtedy poza Budopolem?

Ewa Kuryłowicz: W latach 80. grupa zasłużonych architektów, na czele z Ryszardem Trzaską i Zbigniewem Wacławkiem, sformułowała coś, co było zalążkiem późniejszej prywatnej działalności, a mianowicie Autorskie Pracownie Architektury PP. Wciąż były to przedsiębiorstwa państwowe, lecz ich ideą było samodzielne zdobywanie zleceń. Stefan był jednym z szefów takiej pracowni, a tematy zdobywaliśmy głównie z konkursów, bo o prywatne zlecenia było trudno.

 
Wojciech Fudala: Czy po upadku PRL wasza praca stała się łatwiejsza?

Ewa Kuryłowicz: Przede wszystkim muszę powiedzieć, że dzięki doświadczeniom z czasów PRL na przełomie lat 80. i 90. byliśmy już na zupełnie innym poziomie wykonywania pracy niż większość koleżanek i kolegów. Dlatego przy pierwszej sposobności założenia własnej pracowni postanowiliśmy to zrobić.

W tym czasie Polska gospodarka była w rozsypce, ale do kraju zaczął napływać kapitał z zagranicy. Zagraniczni inwestorzy nie mieli jednak większego zaufania dla umiejętności polskich architektów, więc przysyłali tu swoich projektantów, w stosunku do których mieliśmy pozycję służebną. W odróżnieniu od wielu innych postanowiliśmy się na to zgodzić, dzięki czemu pracowaliśmy przy projekcie fabryki Forda oraz różnych projektach dla koncernu PepsiCo. Ten ruch był wtedy mocno krytykowany przez innych architektów, którzy twierdzili, że to Polacy powinni być głównymi projektantami. My jednak rozumieliśmy brak zaufania inwestorów, którzy przyjechali do kraju, w którym dosłownie nic wtedy nie było.

Zamiast obrażać się na sytuację, potraktowaliśmy ją jako okazję, żeby pokazać swoje umiejętności. Z perspektywy czasu wiem, że to była dobra strategia. Do fabryki Forda przyjeżdżał włoski architekt, który szybko zaprzyjaźnił się z naszym zespołem. Po miesiącu stwierdził, że w zasadzie nie ma tu nic do roboty, bo polski zespół spokojnie sobie ze wszystkim poradzi. Wtedy nabraliśmy przekonania, że jesteśmy w momencie, w którym naprawdę możemy projektować tak, jak uważamy i jak marzymy, by to robić. Zaczęliśmy realizować własne pomysły, niektórym wydawały się one mocno awangardowe.

Narodowe Forum Muzyki im. Witolda Lutosławskiego, Wrocław, 2015

Narodowe Forum Muzyki im. Witolda Lutosławskiego, Wrocław, 2015

fot.: Maciej Lulko

 
Wojciech Fudala: Tomasz Malkowski powiedział, że realizacje pracowni Kuryłowicz & Associates stanowią kamień milowy w rozwoju polskiej architektury współczesnej.

Ewa Kuryłowicz: Uważam, że od 2000 aż do 2014–2015 roku cała polska architektura była w światowej czołówce. Proponowaliśmy najlepsze rozwiązania, mogące śmiało rywalizować z tym, co działo się w krajach słynących z dobrych budynków. Spójrzmy na Bibliotekę Uniwersytetu Warszawskiego (proj. Marek Budzyński, 1998). Choć minęło ponad dwadzieścia pięć lat, nadal jest ona niezwykłym, wychodzącym w przyszłość obiektem. Dziś jednak nie ma już u nas tak wielu architektonicznych propozycji, które wnosiłyby coś istotnie nowego.

 
Wojciech Fudala: Z czego to wynika?

Ewa Kuryłowicz: Być może z tego, co dzieje się dziś na świecie. Nagrody przyznaje się takim projektom jak przebudowa bloku mieszkalnego autorstwa Lacaton & Vassal czy system mieszkaniowy Alejandro Araveny, gdzie ludzie samodzielnie uzupełniają zaprojektowaną przestrzeń. Oczy architektonicznego świata skupiają się na innych działaniach niż kilka lat wcześniej. Jeśli już pojawią się nowe rozwiązania, to takie jak u Dietmara Eberlego w jego samowystarczalnym budynku 2226. To budynek biurowy o doskonałej architekturze, ale nie jest architektonicznym gestem, takim jak chociażby paryskie Grands Travaux, na czele z Piramidą Luwru (proj. Ieoh Ming Pei, 1989) czy Biblioteką Narodową (proj. Dominique Perrault, 1996).

 
Wojciech Fudala: A Galeria PLATO w Ostrawie autorstwa KWK Promes Roberta Koniecznego nie jest architekturą, która coś wnosi? Budynek znalazł się właśnie w finale Nagrody im. Miesa van der Rohe.

Ewa Kuryłowicz: Jak najbardziej jest, to jednak wyjątek na tle tego, co się dzieje. Zespół KWK Promes z niezwykłą kulturą przeprowadził trudną rewitalizację budynku. Nie jest to jednak coś zupełnie nowego, bo ruchome elementy śląscy architekci stosowali już w Domu Bezpiecznym, a my (Kuryłowicz & Associates) jeszcze wcześniej zrobiliśmy ruchome okiennice w biurowcu Wolf Nullo w Warszawie. Konieczny pokazał jednak, że mając do czynienia z ekspozycją sztuki w popadającej w ruinę starej rzeźni, można zrobić przepiękny budynek, który poprzez manifestację technologii w służbie architektury tworzy nową jakość, a poprzez piękną architekturę promuje sztukę, gdzie sztuką jest zarówno to, co eksponowane, jak i sama architektura.

 
Wojciech Fudala: Wróćmy do czasów prowadzenia biura Kuryłowicz & Associates. Warszawa jest dziś pełna waszych realizacji. Które z nich przyniosły najwięcej satysfakcji?

Ewa Kuryłowicz: Lubię wszystkie. Może opowiem o dwóch, z różnych powodów. W latach 90. postawiliśmy przy ulicy Nowogrodzkiej prywatny biurowiec Nautilus. Opinie na jego temat były wtedy bardzo zróżnicowane. Pamiętam jednak, jak pewnego razu artystka Teresa Pągowska zadzwoniła do naszej pracowni z gratulacjami. Powiedziała, że jest tak zachwycona tym budynkiem, że koniecznie musi poznać architektów. Została oczywiście zaproszona, a potem my odwiedziliśmy ją w pracowni na Mokotowie, gdzie mieszkała wspólnie z Henrykiem Tomaszewskim. Powstała z tego długofalowa relacja, a ja zaczęłam kolekcjonować jej obrazy.

Innym budynkiem, który wywołał pozytywną reakcję społeczną, było Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN. Autorem koncepcji jest pracownia Lahdelma & Mahlamäki, a my, jako polski współprojektant, mieliśmy zaszczyt projektować wszystkie fazy tego budynku i nadzorować jego realizację wraz z prof. Rainerem Mahlamäkim. Ludzie przychodzili wtedy po prostu po to, aby oglądać budynek.

Dziś architektura niestety trochę się zatrzymała. Nie słyszy się już o konkursach na nowe duże obiekty, choć moim zdaniem nie wszystko zostało jeszcze zrobione. Warszawie na przykład nadal brakuje sali koncertowej z prawdziwego zdarzenia. Ta zaprojektowana na Grochowie przez Thomasa Puchera jakoś nie ma szczęścia…

Wydział Lingwistyki Stosowanej i Neofilologii Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa, Powiśle, 2022

Wydział Lingwistyki Stosowanej i Neofilologii Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa, Powiśle, 2022

fot.: Nate Cook

 
Wojciech Fudala: A konkurs na odbudowę Pałacu Saskiego? Co Pani sądzi o tej inicjatywie?

Ewa Kuryłowicz: Nie uważam, żeby to był budynek, który zasługuje na to, żeby go postawić od nowa. Nawet najpiękniej, bo praca konkursowa, która wygrała, jest bezsprzecznie architektonicznie wysokiej klasy. Był to jednak też pałac rosyjskiego kupca i nie jest Warszawie potrzebny ani dla pamięci jej przestrzeni, ani architektonicznie, ani urbanistycznie.

 
Wojciech Fudala: Powinien zatem pozostać pusty plac?

Ewa Kuryłowicz: Tego nie powiedziałam. Prowadziłam na ten temat kilka prac, w tym dyplomowe ze studentami, i uważam, że ten plac jak najbardziej można uformować. Dowodziły tego też liczne konkursy na zagospodarowanie jego przestrzeni. Jest tu teraz taki bałagan, że chyba gorzej być nie może. Tu krzyż, tu schody, tam inne pomniki. Te wszystkie elementy, skoro tam są, muszą być jakoś uporządkowane. Wymaga to oczywiście interwencji, jednak odbudowa pałacu, który kiedyś tu stał, wraz z sąsiadującymi historycznymi budynkami, podczas gdy miasto wokół się tak bardzo zmieniło, nie jest dobrą drogą.

Zagospodarowanie placu Piłsudskiego jest zagadnieniem przede wszystkim urbanistycznym. Opracowanie tego obszaru powinno uwzględniać sąsiadujący plac Małachowskiego, na którego nowe plany też zresztą były niedawno konkursy. To są dwie przestrzenie, ich relacje wymagają skonkretyzowania, zwłaszcza ze względu na rangę Grobu Nieznanego Żołnierza, który teraz jest widoczny z placu przed Zachętą. Ściany nowego kompleksu — Pałacu Saskiego i przyległości, które wyrosną i zablokują ten widok — temu nie pomogą. Grób Nieznanego Żołnierza straci rolę, jaką zyskał w powojennej rzeczywistości Polski i Warszawy, schowany w parku pod kolumnadą na w zasadzie nieistniejącej teraz przestrzennie Osi Saskiej.

Pamiętajmy, że architektura współczesna to jest architektura z tego czasu, kiedy powstaje. Trudno jest przyjąć, że cofanie się do czasów carskich i wcześniejszych jest najlepszą odpowiedzią na pytanie, jak poprawić ten fragment Warszawy. Zwłaszcza gdy obecnie na placu to Grób Nieznanego Żołnierza jest niezwykle ważnym miejscem pamięci dla ogromnej liczby Polaków. Widzę w tym jakiś automatyzm. Dla mnie odbudowa Pałacu Saskiego jako odpowiedź na problem to jest unik, a nie podjęcie wyzwania, a z punktu widzenia architektury i logiki jej rozwoju uważam to za klęskę w zakresie wręcz kulturowym. Smutne to, ale tak zdecydowałam się to nazwać.

Ewa Kuryłowicz (po prawej) na budowie Wydziału Neofilologii UW z architektami zespołu autorskiego — Magdą Iżewską i Darkiem Grytą, marzec 2021

Ewa Kuryłowicz (po prawej) na budowie Wydziału Neofilologii UW z architektami zespołu autorskiego — Magdą Iżewską i Darkiem Grytą, marzec 2021

© archiwum Kuryłowicz & Associates

 
Wojciech Fudala: Jakie jest Pani zdanie na temat mniejszych konkursów organizowanych przez lokalne oddziały SARP? Doradziłaby Pani młodym architektom, aby brali w nich udział?

Ewa Kuryłowicz: Pomimo różnych aspektów zagadnienia uważam, że warto brać udział w konkursach, ale za każdym razem trzeba dokładnie sprawdzić, kto jest w sądzie konkursowym. Architekci mają swoje poglądy, a kryteria konkursów zostawiają dużą dowolność dla interpretacji zapisów przez danego sędziego. Aby zatem poddać się osądowi sędziów konkursowych, trzeba wiedzieć, co sami robią, jak się wypowiadają czy co popierają. Jeśli w sądzie konkursowym jest architekt, którego zdania się nie ceni, odradzałabym udział w tym konkretnym konkursie. Zawsze należy też czytać Istotne Postanowienia Umowy z konkursowych regulaminów, bo jest tam wiele rzeczy, które architekta potem wiążą.

 
Wojciech Fudala: Czy wszystkie konkursy są uczciwe?

Ewa Kuryłowicz: Powinny być, a w zasadzie to muszą być! Przez długie lata działałam w Zespole Koordynacyjnym Sędziów Konkursowych przy Zarządzie Głównym SARP i podstawowym warunkiem był dla mnie zawsze uczciwy i obiektywny sąd. Czy wszystkie dzisiejsze konkursy są tak rozstrzygane? Tego niestety nie wiem, ale nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej… Jeśli sama mam jakieś wątpliwości, to występuję z takiego gremium. Niestety zdarzyło mi się to, nie była to łatwa decyzja, ale, w mojej opinii, konieczna.

 
Wojciech Fudala: Kiedy wstąpiła Pani do SARP i dlaczego?

Ewa Kuryłowicz: Zaraz po ukończeniu studiów, czyli w 1977 roku. Przynależność do SARP była w tym czasie ogromnym honorem i zaszczytem. Sama poprosiłam wtedy prof. Adama Z. Pawłowskiego, recenzenta mojego dyplomu i późniejszego dziekana Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej, aby został moim wprowadzającym.

To były czasy PRL i do zrobienia było bardzo dużo. Jako młodzi architekci zrzeszeni w SARP mogliśmy się realizować. Chcieliśmy budować swoją tożsamość i robiliśmy to w oparciu o elitarne stowarzyszenie zawodowe.

 
Wojciech Fudala: Dziś młodzi architekci nie są tak chętni, aby wstępować do SARP. Z czego to może wynikać?

Ewa Kuryłowicz: Zauważyłam odwrót młodych ludzi od SARP około 2000 roku. Uznali wtedy, że jest to organizacja, która w żaden sposób im nie pomaga. Sama jednak namawiam w swojej pracowni młodych architektów, aby zapisywali się do SARP i własnymi rękoma budowali to Stowarzyszenie. Jeśli chcą zmian, niech sami pracują nad ich wprowadzaniem.

 
Wojciech Fudala: Jak ocenia Pani dzisiejsze działania SARP? Czy dobrze wywiązuje się ze swojej roli?

Ewa Kuryłowicz: To trudne pytanie, bo mamy trudne czasy. Łatwo jest krytykować, a dawać rady jeszcze łatwiej. Widzę jednak, że samo Stowarzyszenie mocno przycichło. Dawniej SARP był ośrodkiem życia, gdzie odbywały się wykłady, salony architektury i inne akcje. Kiedy wchodziło się na dziedziniec, wszędzie wisiały ogłoszenia i plakaty. Wokół odbywały się spotkania, a do budynku cały czas wchodzili ludzie. Kiedy dziś wchodzę do siedziby Stowarzyszenia, uderza mnie smutna cisza.

zespół pracowni Kuryłowicz & Associates podczas wycieczki do Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, 2017

zespół pracowni Kuryłowicz & Associates podczas wycieczki do Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, 2017

fot.: Ewa Kuryłowicz

 
Wojciech Fudala: Dlaczego nigdy nie kandydowała Pani na stanowisko prezeski SARP, aby spróbować poukładać to samodzielnie?

Ewa Kuryłowicz: Pięć lat działalności w Zespole Koordynacyjnym Sędziów Konkursowych kosztowało mnie masę zaangażowania. Równocześnie kierowałam pracownią, pracowałam na Politechnice i prowadziłam Fundację im. Stefana Kuryłowicza. Stwierdziłam, że nie sprostam wszystkim zadaniom i zrezygnowałam z aktywnego działania w Stowarzyszeniu, ustępując miejsca młodym. Uważam, że do takiej działalności trzeba mieć energię, którą ma właśnie młode pokolenie.

 
Wojciech Fudala: Jakie jest Pani zdanie na temat młodego pokolenia architektów?

Ewa Kuryłowicz: Każde pokolenie jest inne, a zmienia się to mniej więcej co dziesięć lat. Inność współczesnej generacji polega na tym, że są to ludzie niezwykle zainteresowani własnym rozwojem. Nie jest dla nich ważne stanowisko, lecz świadomość tego, że w miejscu, w którym są, mogą się rozwijać i czegoś nauczyć. Starają się robić te rzeczy, które wewnętrznie ich wzbogacą.

 
Wojciech Fudala: Przez wiele lat miała Pani kontakt z młodymi ludźmi, pracując na uczelni. Jakie są priorytety w edukowaniu przyszłych architektów?

Ewa Kuryłowicz: Przede wszystkim uważam, że nie można uczyć czegoś, czego samemu się nie robi. Zwłaszcza nauczanie architektury musi bazować na praktyce i konfrontowaniu przekonań i poglądów z poglądami innych, bo na tym ta praktyka polega. Jest całe mnóstwo rzeczy, które wpływają na projektowanie, a wiedza o nich bierze się z pola walki, jakim jest robienie i uzgadnianie projektów, pisanie i publikowanie oraz działalność organizacyjna.

Podczas sześciu lat studiów nie da się nauczyć wszystkiego. Uważam, że szkoły architektury są głównie po to, aby nauczyć młodych ludzi postawy twórczej i poszukującej. Trzeba być empatycznym, ale też poszukiwać najlepszego rozwiązania z możliwych. Nie ma dwóch jednakowych projektów ani dwóch jednakowych budynków.

Dla przykładu, ktoś kiedyś miał jakąś bryłę, do której musiał wejść, więc wymyślił sobie drzwi. Później stwierdził, że musi wpuścić światło i powietrze, więc zaczął robić okna. Następnie zaczął myśleć nad sposobem wentylowania. Kilkaset lat temu ludzie mieszkali w kurnych chatach, a to, że krok po kroku coś się powoli zmieniało, wynika z zadawania sobie pytań, co można zrobić lepiej?

W architekturze nie ma jednej gotowej recepty. Po ukończeniu studiów młody architekt powinien mieć warsztat i wiedzieć, jak się do czegoś zabrać. Do tego niezbędna jest jednak wiedza nauczającego, aby powiedzieć młodemu człowiekowi: „Teraz wiesz już, jak szukać, więc płyń i szukaj!”.

Paulina Kowalczyk i fragment prezentowanego przez nią dyplomu inżynierskiego (promotorka prof. Ewa Kuryłowicz), Politechnika Warszawska        Krzysztof Kuczyński i fragment jego dyplomu inżynierskiego (promotorka prof. Ewa Kuryłowicz), Politechnika Warszawska

Paulina Kowalczyk i Krzysztof Kuczyński oraz fragmenty prezentowanych przez nich dyplomów inżynierskich (promotorka prof. Ewa Kuryłowicz), Politechnika Warszawska

fot.: Ewa Kuryłowicz

 
Wojciech Fudala: Czy są jacyś studenci, którzy szczególnie zapadli Pani w pamięć?

Ewa Kuryłowicz: Z bardzo wielu studentów jestem dumna. Wielu z nich pracuje i jest teraz dla nas konkurencją. Taka kolej rzeczy. Jeśli mam podać kogoś konkretnego, to bardzo miło wspominam zespół studentów (Marcin Bombalicki, Zofia Kurczych, Maurycy Olszewski i Monika Węgierek), z którymi uczestniczyliśmy w międzynarodowym konkursie Schindler Award 2018 na architektoniczne zagospodarowanie i rozwój „Wschodniego Nabrzeża” w centrum Bombaju. Mimo że pracowaliśmy w warunkach nieporównywalnych do zagranicznych szkół architektury, zdobyliśmy jedną z nagród. Później, w ramach tzw. travel grant, ci studenci mogli osobiście pojechać po odbiór nagrody do Bombaju i zwiedzić Indie. Uważam to za mój największy dydaktyczny sukces. Udało się tak zmotywować ludzi, że podali projekt bardzo skromnie, a jednocześnie rzeczowo. Wygrali z trzystoma innymi pracami z całego świata.

 
Wojciech Fudala: Z czego jest Pani najbardziej dumna, biorąc pod uwagę całokształt architektonicznej kariery?

Ewa Kuryłowicz: Nie ma jednej takiej rzeczy. Oczywiście jestem bardzo dumna z budynków, które powstały i z formuły pracowni, która działa, a którą teraz prowadzi młodsze pokolenie i odnosi sukcesy, przy moim ustępującym, siłą rzeczy, doradztwie. Jestem dumna z tego, że udało się nam uruchomić i prowadzimy Fundację im. Stefana Kuryłowicza, która zdobywa coraz większą renomę, oraz z działalności na forum międzynarodowym w ramach UIA (Międzynarodowa Unia Architektów).

inauguracja Fundacji im. Stefana Kuryłowicza, 2013

inauguracja Fundacji im. Stefana Kuryłowicza, 2013

© archiwum Fundacji im. Stefana Kuryłowicza

Nie mogę jednak uciec od tego, że pochodzę z rodziny nauczycieli. Mój ojciec był profesorem na Politechnice Warszawskiej i działalność kształcenia innych od zawsze była dla mnie bardzo fascynująca. Przez wszystkie lata nauczania na Wydziale, nigdy nie robiłam ze studentami tego samego tematu. Wypromowałam ponad stu pięćdziesięcioro dyplomantów i blisko dwadzieścioro doktorantów. Zawsze zmieniały się preteksty i przykłady, a akcentowanie problemów musiało być inne, bo zmieniał się świat. Uważam, że to, jak uczyłam projektowania i teorii architektury, a co zapisałam w mojej książce, która ukaże się latem, będzie największym testamentem, jaki zostawię. Na razie jednak nie składam broni i działam dalej!

Wojciech Fudala: Dziękuję za rozmowę.

 
rozmawiał: Wojciech Fudala

Ilustracje udostępnione dzięki uprzejmości pracowni Kuryłowicz & Associates

Głos został już oddany

Okna dachowe FAKRO GREENVIEW – nowy standard na nowe czasy
Okna dachowe FAKRO GREENVIEW – nowy standard na nowe czasy
Lakiery ogniochronne UNIEPAL-DREW
PORTA BY ME – konkurs
INSPIRACJE