Rozmowa pochodzi z numeru A&B 10|23
Po co są nam potrzebne mokradła? Czy nieurządzona, „dzika” zieleń ma rację bytu w środowisku zurbanizowanym? Jak w obrębie miasta stworzyć nowy ekosystem? O miejskich (i podmiejskich) ekosystemach opowiada profesor Mariusz Lamentowicz z Wydziału Nauk Geograficznych i Geologicznych Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, ekspert w dziedzinie ekologii i paleoekologii torfowisk oraz zmian klimatu.
Błażej Ciarkowski: Zacznijmy od pytania pozornie banalnego, bo dotyczącego obecnego kryzysu klimatycznego, co do którego realnego istnienia obaj jesteśmy zgodni. Pozostaje jednak całkiem liczna grupa osób „sceptycznych”, które twierdzą, że nic wielkiego się nie dzieje, a zmiany polegające na ociepleniu (bądź oziębieniu) klimatu pojawiały się cyklicznie w historii. Co Pan, jako ekspert w dziedzinie paleoekologii, mógłby im odpowiedzieć?
prof. Mariusz Lamentowicz: Wpływ człowieka na klimat i na globalne ocieplenie jest faktem. Chciałbym, żeby było inaczej, ale z każdym kolejnym rokiem nowe raporty IPCC (Intergovernmental Panel on Climate Change) tylko to potwierdzają. Praca kilku tysięcy naukowców przynosi niezbity dowód, że aktualne globalne ocieplenie możemy i powinniśmy nazwać antropogenicznym.
górczyńskie trzcinowiska i nowa zabudowa wielorodzinna; „zabetonowanie” naturalnych ekosystemów sprawia, że tracimy je na zawsze
fot.: Bartosz Kolenda
Błażej: Czym zatem różni się ono od wcześniejszych zmian klimatu?
prof. Mariusz Lamentowicz: W ciągu ostatnich 800 000 lat było wiele globalnych ociepleń. Miały one jednak mniejszy zakres niż obecne i były efektem naturalnych procesów związanych na przykład ze zmianami nachylenia orbity ziemskiej w stosunku do Słońca. Nieco ponad 150 lat temu człowiek zaczął „wzbogacać” atmosferę Ziemi węglem, który gromadził się pod powierzchnią planety przed wieloma milionami lat. My ten węgiel zaczęliśmy intensywnie wydobywać i spalać. Do tego dochodzi ropa naftowa i gaz. Nie powinniśmy się zatem dziwić, że następują zmiany klimatyczne.
Można, tak jak Pan powiedział, być sceptykiem, ale nie można zaprzeczać faktom. Człowiek jest odpowiedzialny za obecnie zachodzące, nierzadko katastrofalne w skutkach, zmiany: za dramatyczne skoki temperatur, powodzie i fale ciepła. Za wszystko to, czego doświadczamy w różnych miejscach na Ziemi, a przede wszystkim w miastach, bo tam żyje większość populacji.
staw przy Collegium Politicum na Kampusie Morasko w Poznaniu w Dolinie Różanego Potoku
fot.: MOs810 / CC BY-SA 4.0
Błażej: Zanim przejdziemy do problematyki związanej ze środowiskiem zurbanizowanym, chciałbym poruszyć temat, który wydaje się szczególnie Panu bliski — mokradła. Wiele mówi się o wycinkach lasów, a tymczasem tereny podmokłe znikają trzykrotnie szybciej. Znikają kolejne związane z nimi gatunki flory i fauny. Mimo tego, problem ginących mokradeł nie jest wystarczająco nagłośniony. Dlaczego? Czy bagna i torfowiska są zbyt mało „medialne”?
prof. Mariusz Lamentowicz: Wydaje mi się, że jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest gospodarcze znaczenie lasów. Wokół produkcji drewna rozgrywają się konflikty angażujące między innymi naukowców i aktywistów. Tymczasem mokradła i torfowiska znikają w ciszy od kilkudziesięciu, a nawet od kilkuset lat. Lasy i mokradła, są ze sobą ściśle powiązane. Już od średniowiecza wylesienia powodowały zanikanie terenów podmokłych. Na przestrzeni ostatnich dwustu lat obserwujemy w Europie wyjątkowo intensywne obniżanie poziomu wód gruntowych. Jest ono efektem wylesiania, ale także osuszania mokradeł czy eksploatacji torfowisk.
W ostatnim czasie zaczęliśmy częściej poruszać ten temat w rozmowach z leśnikami, rolnikami, samorządowcami — ludźmi, którzy często nie mają pojęcia o istnieniu mokradeł nawet w najbliższym otoczeniu, ani wiedzy o ich roli dla ludzi i klimatu. Jednym ze skutków tej niewiedzy jest brak systemowej ochrony tych terenów przed ingerencją ludzi.
natura i architektura; Dolina Cybiny w Poznaniu stanowi efektowne dopełnienie zarówno dla nowoczesnej kładki Bramy Poznania ICHOT, jak i sylwety zabytkowej katedry
fot.: Koefbac / Wikimedia Commons © CC BY-SA 4
Błażej: Jak zatem przedstawiać problem obumierania mokradeł? Broniąc lasu przed wycinką możemy wspomnieć, że jedno duże drzewo pochłania określoną ilość dwutlenku węgla. A mokradła?
prof. Mariusz Lamentowicz: Owszem, drzewa produkują tlen, gromadzą dwutlenek węgla, ale jest to proces krótkotrwały. W ciągu kilkudziesięciu, maksymalnie dwustu-trzystu lat ten sam węgiel trafia do atmosfery (czy to w skutek obumarcia drzewa, spalenia drewna czy utylizacji wyprodukowanych z niego mebli). Obieg węgla w lesie jest zatem dość krótki, podczas gdy w przypadku torfowisk może on pozostawiać w glebie przez tysiące czy nawet miliony lat.
Błażej: Wycinkę lasów jesteśmy w stanie do pewnego stopnia zrekompensować poprzez nowe nasadzenia. Czy można tworzyć nowe torfowiska?
prof. Mariusz Lamentowicz: Tak, jest to możliwe. W pierwszej kolejności powinniśmy jednak zadbać o to, co już mamy. W krajobrazie rolniczym, leśnym, miejskim w Polsce jest dużo mokradeł, które wymagają naszej uwagi.
nawet ujęta w betonowy kanał rzeka tworzy nowy ekosystem na obszarze wielkomiejskim; kanał Raduni, Gdańsk
fot.: Błażej Ciarkowski
Błażej: W krajobrazie miejskim?
prof. Mariusz Lamentowicz: Tak. Zarówno w dużych miastach, takich jak Poznań, jak i mniejszych, na przykład w Stęszewie czy Murowanej Goślinie, jest bardzo wiele miejsc, które możemy na nowo nawodnić i dzięki temu będą one magazynować wodę, gromadzić węgiel, a w dalszej przyszłości — tworzyć nowe ekosystemy i korzystnie wpływać na mikroklimat.
Błażej: Kiedy myślimy o mieście takim jak Poznań, automatycznie mamy przed oczami środowisko silnie zurbanizowane. Tymczasem Pan mówi o znajdujących się w stolicy Wielkopolski mokradłach. Gdzie należy ich szukać?
prof. Mariusz Lamentowicz: Jest ich wiele. To na przykład Dolina Różanego Potoku albo Dolina Warty, oraz rzeki Cybiny są wypełnione torfowiskami i mokradłami. Siedliska mokradłowe odnajdziemy także w Dolinie Bogdanki czy na Górczynie. Praktycznie z każdym jeziorem związane jest mokradło, torfowisko na jego krawędzi. Dobrym przykładem jest Jezioro Kierskie z otaczającymi mokradłami. Ale są też przykłady negatywne, dotyczące degradacji mokradeł. Do nich należy położony na północy Poznania Żurawiniec, który jest sukcesywnie osuszany.
historyczne fortyfikacje w Gdańsku są interesującym przykładem przejęcia dzieła rąk ludzkich przez naturę; Nowa Motława przy Kamiennej Śluzie, Gdańsk
fot.: Błażej Ciarkowski
Błażej: Czy sytuacja w innych dużych miastach w Polsce wygląda podobnie jak w Poznaniu?
prof. Mariusz Lamentowicz: Miejsc o podobnej charakterystyce można znaleźć bardzo wiele chociażby np. w samej Warszawie, Gdańsku czy Wrocławiu. Powinniśmy jednak także zastanowić się nad średnimi i małymi miastami. W dużych ośrodkach najczęściej są ludzie, którzy zajmują się problematyką mokradeł, są aktywiści, świadomość mieszkańców konsekwentnie rośnie. Jednocześnie wciąż mamy jeszcze wiele do zrobienia.
W granicach polskich miast istnieje wiele mokradeł, ale w przeważającej większości przypadków nie są one zidentyfikowane. Dotyczy to także planowania krajobrazu miejskiego. Nie ma kategorii „mokradła” — są „nieużytki”.
widok z „dzikiego” brzegu Wisły w stronę brzegu „betonowego”, Warszawa
fot.: Qkiel © Wikimedia Commons © CC BY-SA 4.0
Błażej: Naukowcy mogą pracować nad definicjami oraz programami ochrony, ale ostatecznie problematyka związana z ochroną miejskich ekosystemów jest zależna od politycznej woli lokalnych władz…
prof. Mariusz Lamentowicz: Jest to jest bardzo rozwojowy temat, również w sensie budowania nowej mentalności. W Poznaniu Prezydent Miasta powołał Radę Konsultacyjną ds. Ochrony Środowiska i Klimatu. Eksperci (w tym ja) mają więc kontakt z samorządowcami i samym prezydentem. Dostrzegam u wielu osób chęć zmiany.
Jednocześnie musimy mierzyć się z wieloma problemami natury finansowej. Mamy na przykład tereny, które zostały już przeznaczone pod określone inwestycje. Ciężko jest się z takich planów wycofać, bo wówczas nakładane są ogromne kary. Ja jednak nie przeceniałbym znaczenia pieniędzy w takich sytuacjach, bowiem kiedy zniszczymy całkowicie jakiś obszar i wypełnimy go betonem, to stracimy go na zawsze. Tymczasem da się jeszcze spróbować cofnąć i ewentualnie zaplanować inwestycję w inny sposób. W takich sytuacjach dostrzegam chęć współpracy, rozmowy. Nie zawsze ta rozmowa przynosi efekty, bo niekiedy brakuje nam wzajemnego zrozumienia. Naukowcy mówią innym językiem niż aktywiści, a ci z kolei — innym niż samorządowcy. Osoby, które podejmują decyzje także posługują się własnym językiem. Mam wrażenie, że w większości chcielibyśmy, żeby było dobrze, ale nie potrafimy się odpowiednio porozumieć.
problem ochrony naturalnych ekosystemów dotyczy nie tylko dużych miast, ale też mniejszych ośrodków; mokradła w Chodzieży są terenem, którego wartość została doceniona nie tylko przez ekspertów, ale także lokalną społeczność
fot.: Mariusz Lamentowicz
Błażej: Kluczowe wydaje się spojrzenie w perspektywie nie kilku, ale co najmniej kilkudziesięciu lat…
prof. Mariusz Lamentowicz: W perspektywie następnych 20–30 lat obszar zielony w mieście (nie tylko mokradła), znaczy zdecydowanie więcej niż mogąca powstać na jego miejscu zabudowa, którą przeważnie można zrealizować w innej lokalizacji.
Kluczowe w tej sytuacji wydaje się pytanie — które obszary w obrębie miasta powinny pozostać dzikie, które możemy ponownie „udziczyć”? Często przez bezmyślność, brak refleksji, zamiast piaszczystego, pięknego wybrzeża rzeki porośniętego wierzbami, gdzie ludzie chętnie przychodzili, aby odpocząć, pojawia się wybetonowany brzeg. Jestem świadom konieczności regulacji rzek w mieście, ale są możliwości znalezienia kompromisowego rozwiązania — takiego, aby tereny zielone pozostały nie tyle nienaruszone, co racjonalnie zagospodarowane.
ekohydrologiczny system oczyszczania wód burzowych rzeki Sokołówki w Łodzi
fot.: Monika Czechowicz / baedekerlodz.blogspot.com
Błażej: Czyli dzikość zamiast betonozy?
prof. Mariusz Lamentowicz: Wiem, że już na sam dźwięk słowa betonoza, samorządowcy dostają gęsiej skórki, ale problem wciąż jest aktualny.
Coraz częściej jednak podejmowane są próby naprawiania istniejącej sieci hydrologicznej. W miastach odkrywa się cieki wodne, które istniały w nich „od zawsze”, ale wiele lat temu je zabetonowano.
Błażej: Czy przywracanie niewielkich rzek i strumieni, które dekady temu zostały ukryte pod ziemią, ma sens? Czy takie działania są w stanie poprawić miejskie ekosystemy?
prof. Mariusz Lamentowicz: W pierwszej kolejności niezbędna jest ocena hydrologiczna. Przez lata poziom wód gruntowych obniżył się do tego stopnia, że w niektórych przypadkach w podziemnych kanałach nie płynie już woda. Istnieją jednak także cieki wodne, które są warte, aby je otworzyć i zbudować nowy ekosystem.
nasze miasta potrzebują dzikości; na zdjęciu: torfowisko w Murowanej Goślinie
fot.: Mariusz Lamentowicz
Błażej: Czy możemy wskazać przykłady udanych realizacji z zakresu nowych ekosystemów w polskich miastach?
prof. Mariusz Lamentowicz: W tym momencie nowe ekosystemy to raczej pewna idea, koncepcja. Trudno wskazać konkretne przykłady funkcjonujące w krajobrazie Polski. Jeśli już, to często są to mokradła, które zostały stworzone przypadkowo.
Błażej: Jeden z poznańskich architektów [Karol Fiedor — przyp. BC] wspominał, że w stolicy Wielkopolski przyjęto strategię zakładającą, iż w pierwszej kolejności należy zadbać o istniejące tereny zielone, a dopiero potem myśleć o zakładaniu nowych parków. Czy zgadza się Pan z takim podejściem do problematyki miejskich ekosystemów?
prof. Mariusz Lamentowicz: Tak, jak najbardziej. Zabezpieczmy to, co już mamy, ale równocześnie myślmy o tym, w jaki sposób tworzyć nowe ekosystemy. „Odbetonowywanie” rzek to przecież tworzenie nowych ekosystemów. Nowe parki to także nowe ekosystemy. Przede wszystkim jednak, w pierwszej kolejności musimy chronić istniejące zasoby. Musimy zastanowić się, jak nie stracić resztek dzikości. Bo ta dzikość istnieje w miastach i jest nam bardzo potrzebna.
Błażej: Dziękuję za rozmowę.