Rozmowa z numeru 06|2021 A&B
Iwona Buczkowska, architektka, urbanistka, absolwentka École Spéciale d’Architecture w Paryżu, od końca lat 70. z wieloma sukcesami prowadzi we Francji własną pracownię architektoniczną. Jej twórczość skupia się na aspekcie prospołecznym architektury i charakteryzuje indywidualnym podejściem do formy oraz użytkowników. W wywiadzie dla A&B opowiada o architekturze empatycznej, pasji, procesie projektowym i możliwościach, jakie dają łuki w architekturze.
Anna Walewska: Jak Pani się znalazła we Francji?
Iwona Buczkowska: Początkowo był to przypadek. Kiedy byłam na drugim roku architektury w Gdańsku dotarło do uczelni pismo z ministerstwa z informacją o konkursie, rozpisanym na całą Polskę, na wiele kierunków, między innymi architekturę. Nagrodą było stypendium na wyjazd do Francji i ukończenie tam studiów. Postanowiłam się przygotować do egzaminu konkursowego. Rodzice opłacili mi lekcje języka francuskiego.
Anna: To dość wyjątkowa sytuacja jak na lata 70.
Iwona: Tak. Potem okazało się, że to był jedyny raz, kiedy zorganizowano tego typu konkurs. Zdałam egzaminy w zerówce (taki był warunek), przeszłam etap w Gdańsku, później dwa etapy w Warszawie. Pierwszy polegał na rozmowie w języku francuskim z profesorem Kalabińskim. To był również rodzaj egzaminu psychologicznego, weryfikacji, czy kandydat się nadaje i czy będzie dobrym reprezentantem. Ostatni etap, najbardziej oficjalny, odbył się z udziałem przedstawicieli ze strony francuskiej.
Anna: Zastanawiała się Pani kiedyś, dlaczego to akurat Pani?
Iwona: Nie tylko ja — dla studentów architektury były przeznaczone cztery stypendia. Miałam takie poczucie, że wszystkie etapy poszły mi bardzo dobrze. O ile inne kierunki miały rzeczywiście egzamin, o tyle na architekturze to było trudne, pytania dotyczyły własnych opinii na temat sztuki: architektury, literatury i tak dalej. Z perspektywy czasu uważam, że nasze kandydatury były bardzo dokładnie analizowane w Warszawie w zależności od średniej, być może od opinii szkół przed rozmową z profesorem Kalabińskim, że decyzje zostały podjęte po niej, a ostatni etap był po prostu prezentacją wybranych studentów władzom francuskim.
Collège Pierre’a Sémarda dla 600 uczniów w Bobigny, projekt konkursowy, 1989–1996, rozbudowa 2006–2007
proj.: I. Buczkowska; współpraca: V. Delostal, I. Jeangeorge, G. Rebboh
Anna: Zaczęła Pani pracować w zawodzie właściwie od razu po studiach.
Iwona: W komisji dyplomowej brał udział inwestor mojej promotorki. Ponieważ projekt dyplomowy został uznany za bardzo interesujący, zlecił mi on od razu dwadzieścia mieszkań — projekt test (studium wykonalności) w skali 1:100. Został zaakceptowany i zlecenie przekształciło się w 245 mieszkań. Powtarzałam sobie wtedy słowa mojego profesora z Gdańska: „w życiu prawie każdego człowieka raz trafia się jakaś olbrzymia szansa. Los rzuca nam rękawicę. Większości, zwłaszcza młodym, wydaje się, że taka sytuacja powtórzy się po raz drugi, ale ona się właściwie nigdy nie powtarza”. W związku z tym podjęłam rękawicę. Pracowałam trzy razy więcej niż należało. Projekt został zrealizowany dopiero w okresie 1986–1992, przez te wszystkie lata zmieniał się program, mogłam więc dopracować koncepcję. Kiedy dostałam to zlecenie miałam też przed sobą wyzwania formalne. Musiałam wrócić do Polski, zwrócić swój służbowy paszport, wystąpić o paszport turystyczny. To było takie zagranie va banque. Gdybym nie otrzymała paszportu turystycznego, nie mogłabym wrócić do Francji. A gdybym nie zwróciła paszportu służbowego powrót do Polski nawet na wakacje, byłby prawdopodobnie niemożliwy. Aby tego uniknąć, zwróciłam władzom polskim stypendium.
Anna: Na czym polegał Pani projekt dyplomowy?
Iwona: To był projekt o wielu funkcjach: mieszkaniówka, handel i biura. W centrum Saint-Denis, które jest znane z pierwszej katedry gotyckiej. Mój projekt miał się znajdować naprzeciw tej katedry.
Anna: Budynek nigdy tam nie powstał.
Iwona: Ten konkretny nie, ale w jakiś sposób zrealizowałam go później, według innych zasad, w projekcie Collège’u Pierre’a Sémarda w Bobigny. Dyplom polegał na pewnej interpretacji łuków katedry. Był to okres megakonstrukcji japońskich. Wykorzystałam podwójny system łuków o dużej rozpiętości. W warstwie zewnętrznej znajdowały się mieszkania, wewnątrz pasaże, handel i biura. Uważam, że konstrukcje łukowe to jest przyszłość architektury.
Collège Pierre’a Sémarda dla 600 uczniów w Bobigny, projekt konkursowy, 1989–1996, rozbudowa 2006–2007
proj.: I. Buczkowska; współpraca: V. Delostal, I. Jeangeorge, G. Rebboh
Anna: Dlaczego?
Iwona: Łuk może mieć różne formy i można go różnie traktować, ułatwia podwieszenie stropów, umożliwia ograniczenie punktów nośnych na poziomie ziemi. Łuk może być tylko parabolą, ale niekonieczne. Łuki ułatwiają wielokierunkowe doświetlenie przestrzeni. W moich projektach światło jest niesłychanie ważne. Tak samo jest dla mnie ważne wnętrze. Jestem architektką, która równolegle do koncepcji urbanistycznej, czy tej dotyczącej pejzażu, zaczyna pracę od koncepcji bryły wnętrza.
Anna: To bardzo interesujące podejście. Rezultat pracy architekta jest zawsze taki sam, to budynek, ale każdy architekt inaczej podchodzi do realizacji. Zaczyna Pani od wnętrza. Co później?
Iwona: Nigdy nie korzystałam z żadnego schematu. Otoczenie jest świetną trampoliną do rozwoju projektu, bo poddaje nam rozwiązania. Pozwala mi znaleźć pomysł na urbanistykę, na organizację budynku, a jak już się myśli o urbanistyce, to też trochę o formie. Ważna jest również funkcja, jaką ma spełniać budynek, i jej interpretacja. Moje projekty są bardzo różne. Za każdym razem jest to osobna analiza. Prowadzę równolegle refleksję nad przestrzenią, urbanistyką, architekturą i pejzażem. Zastanawiam się, jaki typ wnętrza będzie odpowiedni do danego otoczenia, w jaki sposób architektura może przekształcić narzucony program, tak aby był jak najbardziej inspirujący dla przyszłego użytkownika i do niego dostosowany. Szukam systemu na zbudowanie wnętrza, bo mimo wszystko to musi być jakiś system. Nie wyobrażam sobie pracy bez makiety roboczej. Kontakt z materiałem jest bardzo ważny. Kiedy się robi makietę i coś się wali, to znaczy, że nie wszystko działa. W makiecie jest również przypadek. Czasem ona upadnie, czasem spojrzy się w innym kierunku i można odkryć inne rozwiązania.
przekrój — Collège Pierre’a Sémarda dla 600 uczniów w Bobigny, projekt konkursowy, 1989–1996, rozbudowa 2006–2007
proj.: I. Buczkowska; współpraca: V. Delostal, I. Jeangeorge, G. Rebboh
Anna: Jest Pani przeciwniczką nowoczesnych technik?
Iwona: Nie, ale uważam, że technika powinna mieć swoje granice. Informatyka nie jest też wykorzystywana w odpowiedni sposób. Dzięki technologiom oszczędza się mnóstwo czasu, ale tego czasu nie poświęca się na poszukiwanie nowych przestrzeni, nowych sposobów życia. Poświęca się go niestety na działalność komercyjną. I dotyczy to wszystkich krajów.
Anna: Wydaję mi się, że architektura ma takie dwuznaczne społeczne działanie. Z jednej strony, to empatyczne podejście, że najważniejszy jest człowiek, podkreśla się wartość jednostki. Z drugiej, to nie jest patrzenie demokratyczne, bo znakomitej większości osób nie stać na to, aby architekt zaprojektował im dom. Dlatego wydaje się, że standaryzacja to jedyne rozwiązanie.
Iwona: Architektom nie daje się wystarczającej wolności w kreatywności. Może dlatego, że formacje w szkołach nie są najlepsze… Sama uczyłam, więc coś na ten temat wiem. A może dlatego, że inwestorów w większości przypadków architektura nie interesuje. Udawało mi się zrealizować niestandardowe budynki dlatego, że zawsze stał za mną światły inwestor. Bliżej lub dalej, ale umożliwiał mi projektowanie tak, jak pragnęłam. Miałam jedno ograniczenie — budżet. Moje realizacje wiążą się z inwestorem państwowym (miasto lub departament), wyjątkiem jest ostatnia, w trakcie budowy. Zrealizowane przeze mnie dzielnice mieszkaniowe są budownictwem komunalnym.
Dom Natury, Dzieci i Lasów w Darnétal, projekt konkursowy, 2006–2011
proj.: I. Buczkowska; współpraca: C. Harmel, M. Mulak, M. Rybczyński
Modernizm wprowadził rodzaj standaryzacji, która na dłuższą metę absolutnie nie jest interesująca. Do tej pory króluje schemat: korytarz, kuchnia, jakaś kanapa przed telewizorem, pokój dzienny i koniec. A mieszkanie może być czymś zupełnie innym. Gdy się mówi o architekturze empatycznej, to ma się na myśli takie projektowanie, w którego centrum jest człowiek. Projektując budynek, myśli się o przyszłym użytkowniku. Te miejsca mają inspirować, mogą być wielopoziomowe o zróżnicowanych wysokościach, wielokierunkowych elewacjach, gdzie korytarze właściwie nie istnieją lub są ograniczone do niewielkich powierzchni, światło może być również zenitalne, stropy i dachy nie muszą być równoległe, mieszkania mogą mieć swoje tarasy i ogrody: dodatkowa przestrzeń powiększająca metraż mieszkania, bardzo cenna w okresie pandemii. Myśl musi jakoś uciekać. Musi być kreatywna. Przestrzeń może ułatwić relacje między ludźmi. Dawać pewne możliwości spotkania lub nie. Niekoniecznie na dotyk, co akurat w przypadku covidu jest bardzo dobre. Wszyscy się widzimy, ale się nie dotykamy. Dla mnie zachowanie tego kontaktu wizualnego z drugą osobą na skalę mieszkania, budynku czy na skalę dzielnicy jest bardzo istotnym elementem. Zdaniem Italo Calvino ludzie chcą obserwować i być jednocześnie obserwowani.
Anna: Chodzi o zachowanie relacji międzyludzkich wewnątrz i tych socjalnych na zewnątrz.
Iwona: Tak, to jest ta interakcja. Z człowiekiem, ale także z naturą. To wszystko musi razem funkcjonować. Z jednej przestrzeni przechodzić w drugą w sposób jak najbardziej lekki i elegancki, bez żadnych zgrzytów.
Dom Natury, Dzieci i Lasów w Darnétal, projekt konkursowy, 2006–2011
proj.: I. Buczkowska; współpraca: C. Harmel, M. Mulak, M. Rybczyński