Gdańsk doczekał się miejskiego architekta. Przed profesorem Piotrem Lorensem trudne zadanie — miasto często określane jest „republiką deweloperów”, a aktywiści regularnie wytykają ratuszowi kontrowersyjne decyzje w planowaniu przestrzennym. Z pierwszym architektem Gdańska rozmawiamy między innymi o tym, dlaczego nie zgodzi się na podziemny parking w najstarszej części miasta, czy widzi przyszłość dla opustoszałych okolic stadionu, na ile drapaczy chmur wydałby jeszcze zgodę i o odnowieniu której z zaniedbanych dzielnic marzy najbardziej.
Maciej Bąk: Dziwiło pana to, że przez tyle lat Gdańsk nie miał swojego miejskiego architekta?
Piotr Lorens: Powiem tak: może nie tyle dziwiło, ile — tak mi się wydaje — potrzeba posiadania kogoś takiego uwidoczniła się bardzo w ciągu ostatnich dwóch lat. Do tego momentu był w Gdańsku wiceprezydent odpowiedzialny za zagospodarowanie przestrzenne. I można powiedzieć, że de facto pełnił on funkcję miejskiego architekta, tylko pod inną nazwą. Potem nastąpiły zmiany organizacyjne w urzędzie i pojawiła się potrzeba powołania dodatkowej osoby, która by to wszystko spinała w jedną całość.
Maciej Bąk: Czyli pan teraz będzie takim trochę wiceprezydentem?
Piotr Lorens: Absolutnie nie i absolutnie na takie stanowisko się nie wybieram. Mnie interesują kwestie merytoryczne, a od wszelkiej polityki — lokalnej czy centralnej — trzymam się jak najdalej. Do tego pamiętajmy, że cały czas pojawiają się nowe wyzwania, które wcześniej nie były aż tak widoczne. Wymienić tu można kwestie dbałości o jakość architektury czy coś, co jest ostatnio bardzo na topie, czyli kształtowanie zieleni miejskiej. One mocno przybrały teraz na wadze. Plus, chociażby potrzeba zajmowania przez miasto stanowiska w sprawach trudnych jak zagospodarowanie Westerplatte czy innych obszarów. Uznano, że potrzebny jest ktoś, kto takie jednoznaczne stanowisko zabierze. Pamiętajmy też, że taki architekt funkcjonuje w wielu miastach, ale w bardzo różnych uwarunkowaniach formalnych. Od funkcji konsultacyjnej aż po osobę nawet będącą zwierzchnikiem wielu miejskich jednostek.
Maciej Bąk: Nie wiem, czy się pan ze mną zgodzi, ale w Gdańsku, jak chyba w żadnym innym dużym mieście, problem architektury i dbałości o jej jakość jest wyjątkowo palący. Budzi on tu znacznie więcej kontrowersji niż gdzie indziej. To może oznaczać, że będzie pan miał trudniejsze zadanie niż koledzy po fachu.
Piotr Lorens: Czy będzie trudniejsze — to się okaże. Na pewno będą zadania wymagające dużo sił i energii, ale też rodzące konieczność ustalenia innych, nowych procedur postępowania, niekoniecznie ujętych do tej pory w polskim prawie. Mówię tu głównie o działaniach miękkich, konsultacyjnych, które chciałbym wprowadzić po to, by uniknąć problemów już na etapie realizacyjnym. Bo gdy koparka wjeżdża na plac budowy, to jest już za późno na dyskusje, na które miejsce powinno być wcześniej. A gdańszczanie faktycznie są mocno wyczuleni na kwestie jakości architektury i kształtu zagospodarowania przestrzennego. Jest przecież wiele stron internetowych czy portali, które temu zagadnieniu poświęcają bardzo dużo uwagi. Nie wiem, czy więcej niż w innych miastach, ale na pewno dużo.
Maciej Bąk: Boi się pan, że przylepi się do pana, przynajmniej na początku, taka łatka architekta nie tyle miasta, co tej słynnej „republiki deweloperów”?
Piotr Lorens: Absolutnie się tego nie boję. Nie jest moim celem promowanie określonych rozwiązań za wszelką cenę. Mam ten luksus, że mam niezależną pozycję, także zawodową i akademicką, więc mogę sobie pozwolić na promowanie rozwiązań, które są po prostu moje, a nie innych środowisk.
Maciej Bąk: Pytanie, czy to, co teraz od pana słyszę, to standardowe idealistyczne podejście prezentowane na początku pracy, które potem brutalnie zweryfikuje rzeczywistość? Czy jednak będzie pan prowadził rządy silnej ręki, w dodatku ręki z dużymi kompetencjami?
Piotr Lorens: Wbrew pozorom wcale nie będę miał dużych kompetencji. Na szczęście albo niestety, trudno teraz to stwierdzić. Natomiast na pewno są wobec mnie duże oczekiwania, widzę to już po pierwszych spotkaniach, rozmowach i kontaktach z radnymi czy z przedstawicielami społeczności lokalnych. I mam wrażenie, że nie jest intencją władz miejskich forsowanie określonych rozwiązań na siłę. Oczywiście są pewne zaszłości, natomiast zawsze można poddać je dalszej dyskusji. Tu pozwolę sobie przywołać temat dość kontrowersyjny — parkingi podziemne pod Podwalem Staromiejskim.
Maciej Bąk: Pan jest przeciw?
Piotr Lorens: Ja jestem przeciw, uważam, że to błąd i władze miasta znają moje zdanie w tej sprawie. To forsowane przez ratusz parę lat temu rozwiązanie jest trochę z innej epoki i należy je zweryfikować. Ja nie mówię, że jestem w ogóle przeciwny parkingom w obrębie Śródmieścia, bo tak nie jest. Tylko może niekoniecznie lokujmy je w miejscu, do którego trzeba przejechać przez pół dzielnicy i zostawić samochód w jednym z najcenniejszych fragmentów otwartej przestrzeni zielonej miasta, wycinając przy okazji kolejne drzewa.
Maciej Bąk: A jakie za pana rządów będzie Młode Miasto na terenach postoczniowych? Budzący kontrowersje Bastion Wałowa już jest i go pan nie obniży…
Piotr Lorens: To na pewno. Natomiast pamiętajmy, że w kontekście Młodego Miasta pojawiły się nowe uwarunkowania. Pierwsza sprawa to wydana decyzja i rozpoczęta już realizacja projektu Doki, który jest niewątpliwie pewnym standardem sposobu kształtowania tej przestrzeni. Podobnie jest z fińskim projektem firmy YIT. Druga sprawa to kwestia ochrony konserwatorskiej Stoczni Cesarskiej i rejonu tak zwanej Stoczni Schichaua. I wreszcie przyszłe losy ewentualnego wpisu terenów postoczniowych na listę UNESCO. Natomiast zagospodarowanie projektu Doki pokazuje już pewien kierunek kształtowania tej przestrzeni. To już nie jest dyskusja, to się po prostu buduje! Jest wykopana dziura, beton się leje, dźwig stoi, tak więc jasne jest, że za rok, dwa to miejsce będzie inaczej wyglądało. I z wizją tego obszaru wizja zagospodarowania sąsiedniej Stoczni Cesarskiej musi być moim zdaniem spójna. Natomiast generalnym problemem dla tej części miasta jest to, że od dobrych kilkunastu lat nie było jednej wizji jej ukształtowania. Ostatnie opracowanie dotyczące całości obszaru sam zrobiłem w 2006 roku z moim kolegami z Politechniki Gdańskiej. Dziś tymczasem poszczególni właściciele terenów nieco odmiennie podchodzą do tego zagadnienia, konserwator zabytków to kontestuje i mamy dyskusję: „można czy nie można?”. Więc to, co trzeba zrobić, to zgodzić się co do jednej, spójnej koncepcji urbanistycznej oraz zastanowić się choćby nad przyszłością ulicy Popiełuszki, która nie może być oddana tylko ruchowi drogowemu. Jest przecież jeszcze przyszły tramwaj, przestrzeń publiczna, zieleń i tak dalej.
Maciej Bąk: Chciałbym pana zapytać teraz o dzielnicę Gdańska, która dziś jest zapomniana i zaniedbana, a o której pan jako miejski architekt marzy, by przeszła metamorfozę.
Piotr Lorens: Zawsze moją sympatią cieszyła się Orunia Dolna. Miejsce szalenie trudne pod względem przestrzennym, pocięte układami komunikacyjnymi — tu linia kolejowa, tam dawna droga numer 1, do tego Kanał Raduni. Miejsce potwornie doświadczone nie tylko przez wojnę, ale i powojenne zaniedbania. A jednocześnie to ciekawa społeczność lokalna, która ma ambicje wyciągnąć tę Orunię na wyższy poziom. Tak działa na przykład Gdańska Fundacja Innowacji Społecznej. I tak jak na Dolnym Mieście rewitalizacja przynosi coraz bardziej widoczne efekty, tak i na Orunii Dolnej, mam nadzieję, będą one wkrótce widoczne. Tym bardziej że jest to bezpośrednie sąsiedztwo głównej „sypialni” miasta, czyli Gdańska Południe.
Maciej Bąk: Zgodzi się pan na jeszcze jeden drapacz chmur? Czy ten w Olivia Business Centre wystarczy?
Piotr Lorens: Ja generalnie nie jestem przeciwny lokalizacji tego typu obiektów. Sam popierałem powstanie wieżowca w OBC i uważam, że miałem wtedy rację. Natomiast pojawiają się pytania: gdzie i na jakich warunkach takie obiekty wysokościowe mogłyby się nam w Gdańsku pojawić? Wbrew pozorom za dużo tych lokalizacji nie ma. Uważam jednak, że w ogóle jest miejsce na inne tego typu nowoczesne realizacje. No, może nie aż takie wysokie.
Maciej Bąk: Na przykład w okolicach stadionu, gdzie dziś można głównie odczuć smutek i pustkę?
Piotr Lorens: Da się tam coś zrobić, oczywiście, jest tam przecież jeszcze dużo pustego terenu. W kontekście stadionu mamy wręcz olbrzymie przestrzenie w rezerwie. Mamy rejon targów Amber Expo i ich zaplecze, mamy teren od strony samej Letnicy. To wszystko można wykorzystać. Być może chodziłoby o wykreowanie dużej dzielnicy wielofunkcyjnej, która dziś istnieje tylko szczątkowo. Podobnie jest dziś zresztą w okolicach wspomnianej Olivia Business Centre — to też cały czas jeszcze kiełkuje, choć oczywiście to inny poziom zaawansowania niż to, co widzimy wokół gdańskiego stadionu.
Maciej Bąk: Jaka będzie pana pierwsza decyzja po objęciu funkcji? Coś zielonego?
Piotr Lorens: Tak, taka jest moja deklaracja, że na początku skupię się na tym, co możemy nazwać „zieloną inicjatywą dla Gdańska”. Kwestie związane z przestrzeniami zielonymi, zadrzewieniem, parkami kieszonkowymi. Do rozwiązania są też budzące dyskusje kwestie zadrzewień przy ulicach. Generalnie — potrzebna jest bardziej spójna polityka i jasność w kwestii tego, co chcemy zrobić i jak chcemy to w Gdańsku osiągnąć.
Maciej Bąk: Dziękuję za rozmowę.