Z Dominiką Wilczyńską i Barbarą Nawrocką z Miastopracowni o edukacji i doświadczeniu zawodowym widzianymi przez pryzmat płci rozmawia Katarzyna Barańska.
Dominika Wilczyńska, Barbara Nawrocka
fot.: © Miastopracownia
Katarzyna Barańska: Skąd wziął się u Was pomysł studiowania architektury i jak wspominacie studia? Czy możecie wskazać postacie, które Was inspirowały wówczas i inspirują obecnie? Czy były lub są wśród nich kobiety?
Dominika Wilczyńska: Od początku liceum wiedziałam, co będę studiować. Wszystkie działania i wysiłki, jakie podejmowałam, były nakierowane na to, żeby dostać się na medycynę. Jednocześnie sztuka fascynowała mnie równie mocno jak nauka. Pamiętam swój wewnętrzny bunt przeciwko podziałowi świata na dziedziny i poszukiwania jego bardziej holistycznego ujęcia. Pewnie był to jeden z głównych powodów, dla których chwilę przed maturą całkowicie zmieniłam plany i postanowiłam zdawać na architekturę, bo ona (tak mi się wtedy wydawało) obejmowała wszystko.
Moimi idolkami z czasów licealnych były artystki. Pamiętam inspiracje Kahlo, Abramović i Bausch — silnymi i bezkompromisowymi kobietami, które dokładnie wiedzą, co chcą przekazać światu. A na studiach — istny kalejdoskop — od zachwytów nad twórczością MVRDV, przez Petera Zumthora, Stevena Holla, po Archigram i metabolistów.
Barbara Nawrocka: U mnie w rodzinie architektura jest chyba najczęściej wybieranym zawodem, więc pomysł nie był oryginalny. Ważną postacią, jeszcze z czasów dzieciństwa, był mój wujek. Najbardziej charyzmatyczny człowiek, jakiego poznałam. To był architekt nr 1, punkt odniesienia dla wszystkich później poznanych przedstawicieli i przedstawicielek tego zawodu. To była szkoła nastawiona na inżynierię, detal i właściwości materiału. Jego ciężar, zapach i fakturę.
Dominika: Ciekawe jest to, że o ile podczas studiów tworzenie projektów koncepcyjnych i ślęczenie nad nimi po nocach było uwodzące, o tyle po dyplomie zupełnie nie widziałam się przed komputerem jakiegoś biura projektowego. Brakowało mi wspomnianego zapachu i faktury materiałów, z którymi pracujesz. Realnego bycia i poczucia się w miejscu, w którym działasz. Lefebvre powiedziałby pewnie, że muszę tę przestrzeń przeżyć.
Barbara: Mnie po studiach brakowało czynnika ludzkiego i pracy ze społecznością lokalną. Takie dążenia długo wydawały mi się zaprzeczeniem zawodu, który mnie wtedy trochę uwierał, i od którego uciekałam. Gdybym dziesięć lat temu nie poznała Marleny Happach, która wówczas stawiała pawilon M3 w Dolince Służewieckiej, to bym sobie nie powiedziała tak szybko „OK, będę uprawiać architekturę, ale na swoich zasadach”.
bistro Massolit Cooks w Krakowie
fot.: Pion Studio © Miastopracownia
Katarzyna: Stereotypowo architektura postrzegana jest jako męski zawód — kobiety rzadziej odnoszą w nim sukces, często odchodzą z zawodu. Skąd więc pomysł na kobiecą pracownię, czy nie wydawał się on Wam zbyt ryzykowny? Co Wami kierowało?
Dominika: Nie miałyśmy nawet chwili, żeby się nad tym zastanawiać. To był zupełnie naturalny proces. Założyłyśmy pracownię, bo lubimy razem pracować, myślimy podobnie o architekturze i na wielu płaszczyznach się uzupełniamy. Wszystkim młodym architektkom polecamy, żeby nie zadawały sobie nigdy takich pytań!
Barbara: „Męski zawód”, „kobieca pracownia” czy „sukces” to są pojęcia pułapki wyciągnięte prosto z porządku kapitalistyczno-patriarchalnego. Nie chcę negować istnienia kobiecego podejścia do projektowania, ale tak definiowane podziały pogłębiają nierówności w czasach, gdy — żeby było sprawiedliwie — potrzebujemy parytetów. Moje osobiste refleksje dotyczące płci przyszły jednak dość późno. Z perspektywy czasu zaczynam dostrzegać mnóstwo stereotypów, obecnych już na etapie wyboru kierunku studiów. Mówiło się przecież, że architektura to „najmniej techniczny”, czyli „najmniej męski” kierunek na politechnice. Seksistowski świat dzielił nas na „chłopców, którzy idą na inżynierię lądową” i „dziewczyny z architektury”. (Z tego miejsca chciałam pozdrowić nasze znajome i branżystki, wspaniałe konstruktorki i inżynierki sanitarne!) Myślę, że ten bardzo krzywdzący podział rodzi jeszcze większą frustrację, kiedy okazuje się, że widoczność kobiet w zawodzie zanika kilka lat po dyplomie, a dziedzina, który miała być taka „babska”, jest zdominowana przez mężczyzn.
Integracyjny Klub Olsza w Krakowie
fot.: Pion Studio © Miastopracownia
Katarzyna: Krytyka patriarchalnego i kapitalistycznego porządku, Henri Lefebvre i jego prawo do miasta — czy ten aparat pojęciowy, w ramach którego operujecie, to zasługa Politechniki Krakowskiej, Waszej macierzystej uczelni, czy własne poszukiwania? Gdzie wykluwały się Wasze przekonania i podejście do projektowania?
Barbara: Gdy rozmawiam teraz z młodymi osobami, zaraz po studiach albo jeszcze studiującymi, czy to przy okazji pracy, czy warsztatów, które prowadzimy, mam wrażenie, że one i oni to wszystko już wiedzą. Ja w ich wieku byłam zielona! Może to zasługa nowych wydawnictw, magazynów i architektonicznych fundacji, które powstały w ciągu ostatniej dekady w Polsce i które bardzo skutecznie szerzą wiedzę i wpisują naszą dziedzinę w szerszy polityczno-społeczny kontekst? Dobrze jest też mieć w gronie znajomych dużo socjolożek i socjologów i robić z nimi projekty. Umiejętność szacowania skutków społecznych proponowanych rozwiązań architektonicznych czy urbanistycznych jest niesamowicie potrzebna. Uważam, że warto zasilać takimi osobami składy jury konkursów.
Katarzyna: Działacie razem od 2012 roku, początkowo jako grupa projektowa pod nazwą kolektyw Palce Lizać, obecnie Miastopracownia. Muszę przyznać, że pierwsza nazwa zawsze mnie fascynowała. Możecie wyjaśnić źródła tych nazw?
Dominika: Wymyśliłyśmy sobie, żeby po studiach nie siadać od razu przed komputery. Kolektyw Palce Lizać powstał z potrzeby działań zorientowanych na tu i teraz i na eksplorowanie miasta. Naciągał strunę, sprawdzając pojemność dziedziny, jaką jest architektura, i operował dużo częściej radosnym happeningiem niż polilinią. Pikniki na peronach czy nocowanie w namiocie pomiędzy blokami i na grodzonym osiedlu były dla nas bardzo ważną lekcją z antropologii miasta. To, co robimy teraz, czyli miejsca spotkań, jest dla nas konsekwentną kontynuacją tych działań. Jedyne, co się zmieniło, to to, że wróciłyśmy do klasyki narzędzi architektonicznych, czyli projektowania. A nazwy są zawsze owocem jakiegoś sytuacyjnego żartu i dość abstrakcyjnego poczucia humoru. Bardzo je lubimy, ale nie niosą postmodernistycznego ciężaru wielu warstw znaczeń.
Katarzyna: Ja nazwę Palce Lizać odczytywałam jako pewnego rodzaju zabawę z wizerunkiem kobiet przyporządkowanych strefie kuchni, czyli także grę z pewnym patriarchalnym pomysłem na rolę architektek, silnym zwłaszcza gdy wchodziły do zawodu (może po prostu jestem postmodernistką!).
Barbara: [Śmiech] Bycie postmodernistką jest takie super (tylko nagród się nie dostaje — trzeba uważać)! Bardzo lubię, jak różne osoby dzielą się z nami swoimi interpretacjami tej nazwy, za każdym razem jest to coś nowego. Naprawdę nie myślałyśmy wtedy o kuchni! Ale zgadza się, było w tym dużo zabawy, może też błogości, przekory, lata, brokatu i — trochę mimochodem — obalania mitu architekta demiurga i architektury jako najpoważniejszej dziedziny na świecie.
projekt do Budżetu Obywatelskiego na zieloną przestrzeń przed Składem Solnym w Krakowie dla CSW Wiewiórka
współpraca: Jakub Chrząstek i Weronika Kozak
© Miastopracownia
Katarzyna: Wśród Waszych projektów można znaleźć lokalne domy kultury, kluby osiedlowe, przestrzenie publiczne, czyli raczej miejsca o charakterze społecznym. Czy jest to świadoma strategia?
Barbara: To jest świadomość potrzeby — i tych przestrzeni, i naszej osobistej — aby działać na rzecz lokalności i ją wzmacniać. Miejsca, które nas fascynują, to przede wszystkim domy kultury. Z jednej strony można o nich mówić jak o hybrydach, łączących w sobie funkcje kulturalne, edukacyjne i społeczne, które mogą stanowić przestrzeń budowania demokracji bezpośredniej, a z drugiej to też po prostu zwyczajne, codzienne punkty, gdzie posyłasz na zajęcia swoje dzieci, wymieniasz kilka zdań z sąsiadką albo chodzisz na konsultacje. Projektujemy wnętrza dla już funkcjonujących miejsc, bo sądzimy, że ta architektura codzienności zasługuje na więcej uwagi.
Z pewnością momentem zwrotnym w najnowszej historii polskiej architektury o charakterze prospołecznym było pojawienie się funduszy unijnych. Ostatnio powstało kilka nowych i pięknych centrów lokalnych. W moim rodzinnym Ciechanowie projektowałyśmy wnętrza zabytkowej kamienicy, którą magistrat w całości przeznaczył na funkcje społeczne. W ten sposób, ku naszej ogromnej radości, flagową inwestycją miasta w 2019 roku stało się lokalne centrum spotkań — z kawiarnią, galerią artystyczną, klubem mam, klubem seniora, przestrzenią warsztatową dla dzieci i młodzieży czy pracownią zajmującą się badaniem i promocją historii Ciechanowa.