Polska tęskni za star‑architekturą. Tęskni za nią Łódź. W czasach gdy w Pradze z inspiracji prezydenta Václava Havla powstawał Tańczący Dom, a Bilbao zyskiwało drugie życie utożsamiane przez rzeźbiarską architekturę Muzeum Guggenheima, nad Wisłą wzniesiono zaledwie trzeciorzędnego Fostera i czwartorzędnego Libeskinda.
Nie pojawiła się Zaha Hadid, która wyczarowałaby falujące biurowce. Nie przybył Rem Koolhaas, który zaszokowałby nieszablonowymi, skłaniającymi do refleksji i polemiki rozwiązaniami. Nawet Bjarke Ingels, który chłopięcym uśmiechem i radosną architekturą urzekłby Polaków spragnionych efektownych budowli, pojawił się w Polsce zbyt późno.
Łódź była szczególnie spragniona Wielkiej Architektury i Głośnych Nazwisk. Po 1989 roku miasto o metropolitalnych ambicjach znalazło się na marginesie. Na przynależną jej pozycję, miał przywrócić Łódź projekt Nowego Centrum autorstwa Roba Kriera (mniej zdolnego z Krierów — jak mawiali złośliwi). Z pierwotnej myśli luksemburskiego architekta i urbanisty nie zostało zbyt wiele. Koncepcja centrum festiwalowego opracowana przez Franka O.Gehry’ego nigdy nie powstała. Podobnie Specjalna Strefa Sztuki, dzieło Möller Architekten + Ingenieure. Aż wreszcie zjawił się on — urodzony w Łodzi przy ulicy Kilińskiego syn żydowskiego artysty i społecznika Nachmana. Daniel Libeskind.
© Studio Libeskind
Ustalmy jedno — lubię Libeskinda. Uważam go za twórcę jednego genialnego obiektu (Muzeum w Berlinie). Autora interesującej biografii. Człowieka, który wraz z grupą dekonstruktywistów wprowadził architekturę na zupełnie nowe tory. Projektanta, którego postawa etyczna nie budziła większych zastrzeżeń.
Stworzone przez Libeskinda Muzeum Żydowskie w Berlinie niosło potężny przekaz. Dekonstrukcja stała się alfabetem, z którego skonstruowano opowieść o exodusie i zagładzie Żydów. Połamane, surowe, niepokojące formy wciągają użytkownika w przestrzeń zmuszającą do refleksji, wywołującą dyskomfort. Architektura opowiada przejmującą historię tragicznych losów ludzi, którzy stracili życie, dom, tożsamość. Jednocześnie daje nadzieję.
O czym mówi widoczny na wizualizacjach Nexus 21? Nie wiem… Czy dekonstruktywistyczna, rozbita forma to symbol upadku miasta wraz z zamknięciem zakładów włókienniczych po 1989 roku? Czy jej ponowne scalenie to z kolei współczesny renesans Łodzi utożsamiany przez hale centrów logistycznych, do których nawiązuje powłoka z metalowych paneli? Nie wiem…
il. Błażej Ciarkowski
Może dekonstruktywistyczna bomba wrzucona w środek dziewiętnastowiecznej tkanki miejskiej to wcale nie taki zły pomysł. Ile to razy w historii architektoniczna prowokacja zmuszała do głębokiej refleksji i rewizji ustalonych poglądów! Tyle że Nexus 21 nie jest bombą. Nie prowokuje do refleksji i pogłębionej dyskusji, która wyjdzie poza internetową ankietę „hit czy kit”. Czasem lepiej jest milczeć — pisali polscy architekci na początku lat 80. Polska współczesna przestrzeń nie lubi milczenia. Milczenie jest nieefektowne. Nie można pochwalić się nim w social mediach. Źle wygląda na kolorowych wizualizacjach. Nie da się na nim zawiesić tablicy mówiącej o poniesionych kosztach i fundatorach. Nasza architektura nie może milczeć — musi mówić głośno i wyraźnie, musi krzyczeć.
Nexus mógł być pomnikiem łódzkiej transformacji. Wówczas należało wrzucić stalową bryłę w środek jednego z nieodnowionych kwartałów przy Wschodniej. Niech stalowo‑szklane bryły miażdżą ogrzewane węglowymi piecami komunałki w oficynach! Niech ostry dziób budynku przebija pokryte grzybem i łuszczącym się tynkiem ściany! Niech będzie żelazną pięścią ministra finansów ogłaszającego wielki skok w kapitalizm! Historią tych, którzy tysiącami wylądowali na bruku, stawali w kolejkach po zasiłek, bądź z rozpaczy zapijali się w bramach. Nexus mógł być pomnikiem ich wszystkich…
il. Błażej Ciarkowski
Tymczasem dzieło Libeskinda przycupnęło na skraju rewitalizowanego kwartału. Skuliło swoje lśniące, metaliczne cielsko, przyjaźnie przytulając się do odnowionych dziewiętnastowiecznych czynszówek. „Patrzcie!” — mówi, „Oto Łódź! Ziemia Obiecana! Świat wielu kultur gdzie tradycja harmonijnie współgra z nowoczesnością”.
„Wielokulturowa Łódź” jest hasłem równie zużytym i nic niemówiącym. Tak samo, jak „Ziemia Obiecana”. Bo co niby ma ono oznaczać w 2021 roku? Że nagle na Wschodniej i Jaracza pojawią się potomkowie Kindermannów, Poznańskich, Mullerów i Rozencwajgów? A może, że budynek‑ikona zintegruje współczesne kultury Łodzi? W pochyłych ścianach znajdą schronienie nastoletni konsumenci tanich narkotyków, autorzy wulgarnych napisów na murach, niepokorni artyści, akademicy, emeryci, urzędnicy… wszyscy? To piękna wizja, lecz zupełnie nierealna. Nikt nie zapytał mieszkańców okolicznych kwartałów „Czego chcecie? Co jest Wam potrzebne by żyło się lepiej, przyjemniej?”. Zamiast tego podjęto arbitralnie decyzję i przygotowano prezent w postaci nowego Centrum Architektury.
A nowoczesność? Jeśli przyjmiemy, że jest nią próba znalezienia odpowiedzi na wyzwania i problemy współczesności to… projekt Libeskinda nie jest nowoczesny. Jest architekturą z przełomu wieków, złotej ery star‑architektury. Jest ikoną, która ikoną nigdy nie będzie, bowiem ich czas przeminął bezpowrotnie. Stanowi kosztowną ozdobę, która nie tylko wyszła z mody, ale może wydawać się wręcz niestosowna.
il. Błażej Ciarkowski
Dlaczego tworzymy budynek, którego powstanie nie wynika wprost z życiowych potrzeb pogrążonego w problemach miasta? Dlaczego powołujemy do życia byt, którego głównym sensem istnienia jest nazwisko twórcy? W ostatnich latach mieliśmy szereg okazji, by połączyć działania mniej lub bardziej pożyteczne z zaspokojeniem naszych ambicji. Dlaczego dworca Łódź Fabryczna nie projektował Santiago Calatrava? Czemu orientarium nie powierzono Bjarke Ingelsowi i pracowni BIG? A może… hale na Zielonym Rynku mogło zrobić biuro Miralles Tagliabue EMBT?
Wszystkie rozważania „co by było, gdyby…” nie przybliżają nas jednak do rozwiązania problemu. Tu i teraz wizja budynku Libeskinda zaczyna się powoli materializować… Fundamenty nie są jednak wylane. Nie wydano pozwolenia na budowę. Jest czas, by zrobić krok wstecz! Chcecie dobrej, współczesnej architektury? Zaproście tegorocznych zdobywców Pritzkera, Anne Lacaton i Jean‑Philippe Vassala, którzy wielokrotnie udowodnili, że potrafią znaleźć rozwiązania dla trudnych tematów architektonicznych i społecznych. Nie? To może młodych polskich projektantów? Niech budują swoją własną historię. Niech pokażą, że nowoczesność to nie budynek‑pomnik, ale wrażliwość na ludzi, ich problemy i przestrzeń, w której żyją.