Materiał pochodzi z numeru A&B 6|23
Mediolanu nigdy nie było na mojej liście pierwszego wyboru: miast, które muszę w życiu zobaczyć. Kojarzył mi się ze snobistyczną modą, markami, których nigdy bym na siebie nie założył, po prostu nie moja bajka. Jednocześnie miasto dizajnu powinno mnie intrygować, bo ja po prostu kocham dizajn, piszę o architekturze i estetyce, Mediolan powinien być w moich planach.
A jednak nigdy nie był. I to był błąd!
„Kot z Cheshire” w 3D — dizajn ma wiele twarzy, w tym przypadku uśmiechniętych
© Archiwum Autora
W poszukiwaniu dobrego dizajnu wyruszyliśmy więc w drogę do stolicy projektowania. Na tę akcję wybrałem się z córką — ciekaw ogromnie, czy, jak i na ile jej wrażenia pokryją się z moimi. Miasto zostało mi polecone przez sprawdzoną i godną zaufania w kwestii moich miejskich gustów osobę. Nie obawiałem się więc porażki, ale też i nie obiecywałem sobie zbyt wiele, pomny swoich dość stereotypowych uprzedzeń wobec inwestujących w luksusowe marki modnisiów. Topowe włoskie miasto potrzebne mi było do kolekcji jako kolejne lustro, w którym będę mógł odbić swoje obserwacje dotyczące rozwoju polskich metropolii, czyli Wielomiast.
Dodatkowych emocji dostarczył fakt, że była to pierwsza podróż samolotem od trzech lat — jak wielu ludzi, na początku pandemii w ogóle porzuciłem tak uwielbiane przeze mnie wcześniej lotnicze city breaki.
witryna w stylu Cosmic Art — charakterystyczna dla Mediolanu estetyka
© Archiwum Autora
Lotnisko, samolot, lądowanie w Bergamo. W tym czasie czytam o mieście i regionie — Lombardia to gospodarczy smok, wypracowuje aż 25 procent całego włoskiego PKB. Widać to gołym okiem z okna autobusu — przez kilkadziesiąt kilometrów nieprzerwanie wzdłuż drogi ciągną się fabryki, magazyny, siedziby firm — biznesy kwitną po horyzont. Ta część Italii zupełnie nie przypomina takiej na przykład Kalabrii, no ale Ameryki nie odkrywam, każdy wie o bogatej północy i biednym południu. Od pierwszej chwili widzę tu więc „wielomiejskość” Mediolanu — między Bergamo a centrum lombardzkiej stolicy miasto właściwie się nie kończy, jedno przechodzi płynnie w drugie. Moim zadaniem jest dowiedzieć się o Mediolanie jak najwięcej — i poszukać w nim również tajemnic, wniosków, których nie znajdziecie w Wikipedii.
sztuka w przestrzeni publicznej Mediolanu to jeden z najlepszych probierzy jakości miasta… tutaj jest na każdym kroku
© Archiwum Autora
Jak Mediolan, to koniecznie „Ostatnia Wieczerza” Leonarda da Vinci. Wyjątkowy obraz, który nigdy nie przyjedzie do ciebie z wizytą — nie można go zdjąć ze ściany. Ostrzeżony przez znawczynię Mediolanu, znacznie wcześniej rezerwuję bilety. Trzeba to robić ze sporym wyprzedzeniem, limit wejść jest bardzo ograniczony. Rezerwuję je miesiąc wcześniej i zgarniam ostatnie wejścia na najwcześniejsze poranne godziny drugiego dnia pobytu.
sztuka w przestrzeni publicznej Mediolanu to jeden z najlepszych probierzy jakości miasta… tutaj jest na każdym kroku
© Archiwum Autora
Pierwszy wymarsz na miasto to jedna z fajniejszych chwil w życiu miastologa: zbadamy tak zwany efekt pierwszego wrażenia. Drepczemy w stronę Piazza del Duomo. Miasto ma skalę, ma rozmach, dwustuletnie kamienice są ogromne, piękne, majestatyczne, tworzą monumentalną scenografię. Pierwszym kluczem do fenomenu Mediolanu są te domy, tworzące bardzo konsekwentny mediolański styl. Jest to architektura dumna, bogata, trochę przypomina mi paryską. Ale gdyby była tu tylko ona, nie pokochałbym Mediolanu.
te witryny… z tej perspektywy Mediolan można odkrywać jako jedną wielką galerię dizajnu
© Archiwum Autora
Klucz drugi to alternatywy dla mediolańskiej klasycznej, wielgachnej i bogato zdobionej secesyjnej kamienicy, a są nimi licznie zachowane budynki średniowieczne, przetykające dość gęsto tę przestrzeń. Inne tu było to średniowiecze niż w Polsce — Lombardia z X czy XI wieku to była ekstraklasa, pierwsza liga. W lasach nad Wisłą mieszkało się jeszcze w szałasach, gdy tu ludzie od dawna żyli w marmurowych, wspaniałych przestrzeniach.
Galeria Wiktora Emanuela II — całoroczny pasaż premium i znowu witryny… „Marian, tu jest jakby luksusowo!”
© Archiwum Autora
Gdy dochodzimy do Duomo — najważniejszego budynku w mieście — moja psychika otrzymuje nieoczekiwany cios w splot słoneczny.
Dosłownie mnie zatyka. Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś powali mnie na kolana jakaś świątynia. Pamiętam podobny efekt — dała go wizyta w Hagia Sophia w Stambule. Tam chodziło o genius loci. Tu powód jest inny: Duomo to po prostu kolosalna, koronkowa rzeźba z marmuru. Olbrzymia bryła jest głęboko i wysoko udekorowana nieprawdopodobnymi trójwymiarowymi popisami ludzkiej wyobraźni, talentów i umiejętności. Prawdziwy estetyczny szok.
„Ostatnia Wieczerza” — moim zdaniem pierwszy animowany obraz w historii
© Archiwum Autora
Spacerowanie ulicami Mediolanu jest po prostu przyjemne, wszystko tu jest ładne, skala miasta, podobnie jak katedry Duomo czy zamku Sforzów wiele mówią o historycznej potędze Lombardii jako regionu. Każdy, kto zbliży się do katedry Duomo, odczuje podziw. Ja nie byłem wewnątrz i na dachu — nie miałem rezerwacji — ale z opinii innych wnioskuję, że warto i następnym razem na pewno zaplanuję to z wyprzedzeniem.
„Ostatnia Wieczerza” — moim zdaniem pierwszy animowany obraz w historii
© Archiwum Autora
Oprócz Duomo koniecznie trzeba odwiedzić Galerię Wiktora Emanuela II. To najstarsza działająca we Włoszech galeria handlowa, ale ja nazwałbym ją raczej pałacem luksusu. Jest to w gruncie rzeczy skrzyżowanie dwóch ulic — deptaków wyłożonych ekskluzywnym kamieniem, przykrytych na imponującej wysokości przeszklonym dachem. Mają tu swoje reprezentacyjne sklepy najbardziej luksusowe marki świata. Mimo że nie jest to mój świat, to do gapienia się i spacerowania to miejsce nadaje się wybornie, nawet dla mnie. Zaprojektowana została w 1861 roku przez architekta Giuseppe Mengoniego po to, by robić wrażenie. I robi.
Starbucks Reserve Roastery Milano — w „matce wszystkich Starbucksów” poczułem się jak Charlie w fabryce czekolady
© Archiwum Autora
Z mojej perspektywy w tym wspaniałym mieście można poczuć się spełnionym dopiero po głębokim doznaniu trzech mniej rzucających się w oczy atrakcji. Pierwsza to zapowiedziana już „Ostatnia Wieczerza” Leonarda. O świcie drugiego dnia wyruszyliśmy z córką na spotkanie z dziełem Mistrza. Znajduje się ono w dawnej jadalni klasztoru dominikanów przy bazylice Santa Maria della Grazie. Fresk powstawał przez trzy lata, przed rokiem 1498. Włosi bardzo pilnują tego dzieła — kontrole bezpieczeństwa są skrupulatne, zabezpieczenia wielowarstwowe. Ze słuchawką w uchu pokonywałem kolejne prowadzące do „Wieczerzy” pomieszczenia, chłonąc uważnie słowa przewodniczki opowiadającej historię malowidła. Gdy weszliśmy do docelowej sali, ta zaczęła mówić scenicznym szeptem, profesjonalnie budując napięcie i tworząc naprawdę niezapomnianą atmosferę w czasie kontemplowania tego jedynego w swoim rodzaju fresku.
bazylika San Lorenzo Maggiore, której historia sięga IV wieku — Lombardia to jednak zupełnie inna historia niż nasze polskie wspomnienia, pamięć europejskiego juniora
© Archiwum Autora
Staliśmy przed nim jak oniemiali. Musiałem się uszczypnąć. Zerknąłem na siedemnastoletnią Marię, na co dzień spędzającą większość czasu przed komputerem, ciekaw, czy stary malunek zrobi na niej jakieś wrażenie. Zrobił i to ogromne.
Skupiłem się na wgapianiu się w detale obrazu. Mieliśmy tylko piętnaście minut, więc uważnie wsłuchiwałem się w słowa włoskiej przewodniczki i intensywnie wpatrywałem w opisywane przez nią kolejne postacie. W pewnym momencie obraz ożył. Czułem, jakby stał się animacją, jakby apostołowie naprawdę zaczęli do siebie wymachiwać rękami.
bazylika San Lorenzo Maggiore, której historia sięga IV wieku — Lombardia to jednak zupełnie inna historia niż nasze polskie wspomnienia, pamięć europejskiego juniora
© Archiwum Autora
Nie wiedziałem, że Leonardo jako pierwszy w historii wpadł — malując „Wieczerzę” — na pomysł, by oddać w swoim dziele, „o co chodzi w gestykulacji”. Wcześniej dominowało malarstwo figuratywne — na starszych obrazach ludzie pozują nieruchomo, opanowani, stojący lub siedzący w wersji wystudiowanej, na pokaz.
gorączka sobotniego wieczoru na Corso di Porta Ticinese; na końcu dochodzi się do Darseny, ulubionego miejsca spotkań młodych ludzi
© Archiwum Autora
Leonardo swoich bohaterów obdarował emocjami rewolucyjnie! Przyjrzyjcie się „Ostatniej Wieczerzy” jeszcze raz, zwracając uwagę na to, co wyprawiają apostołowie. Fresk dzięki gestom naprawdę ożywa — odpowiednio oświetlony i potraktowany z właściwą uwagą. Judasz z sakiewką cofający się pod presją, Piotr z nożem w ręku za plecami potencjalnej ofiary, apostoł po prawicy ewidentnie będący dziewczyną — jest tu co odkrywać, każda postać to oddzielna historia, a wszystkie razem połączone jedną z najbardziej istotnych interakcji w historii ludzkości.
gorączka sobotniego wieczoru na Corso di Porta Ticinese; na końcu dochodzi się do Darseny, ulubionego miejsca spotkań młodych ludzi
© Archiwum Autora
Leonardo użył eksperymentalnej techniki i farb, które okazały się nietrwałe, i mimo że fresk jest bardzo zniszczony, robi niesamowite wrażenie. Głębia perspektywy namalowanego pomieszczenia jest namacalna. Ale to interakcje między postaciami powodują, że odczuwa się tu dotyk prawdziwego geniuszu. Jako pierwszy w historii nadał nieruchomym postaciom autentyczną dynamikę.
Podsumowując ten etap poznawania miasta: kto nie widział „Ostatniej Wieczerzy”, ten tak naprawdę nie był w Mediolanie. Żadne dzieło sztuki wcześniej nie zrobiło na mnie aż takiego wrażenia.
wspa-nia-le! — tutaj wszystko smakuje najlepiej, zwłaszcza aperol spritz przy malutkim stoliku w ogródku opływanym przez fale przechodniów
© Archiwum Autora
Tak poznaliśmy pierwszy z trzech moich zaawansowanych kluczy do duszy tego miasta. Mediolan przygotował dla nas jeszcze dwa. Jeden z nich może wydać się nieco ekscentryczny — ale ja postanowiłem zachwycić się mediolańskim Starbucksem. Nie jest to zwykła knajpa z kawą. To jest Starbucks Reserve Roastery Milano — matka wszystkich Starbucksów.
W niesamowitym wnętrzu mieści się na wielkiej powierzchni żywa palarnia kawy. Wygląda to jak scenografia z filmu „Charlie i fabryka czekolady”. Ziarenka kawy suną w przezroczystych rurach od jednego ogniwa procesu produkcji kawy do następnego. Siedzi się jakby wewnątrz bardzo pięknie zaprojektowanej maszynerii. Co parę minut z kotła wysypuje się kolejna porcja świeżo wypalonych ziaren, zapach jest wspaniały. Procesu pilnują gustownie odziani pracownicy, dookoła wszystko się kręci, przesypuje, pachnie, wiruje. Coś fantastycznego. W Mediolanie nawet kawiarnia musi być WOW!
wspa-nia-le! — tutaj wszystko smakuje najlepiej, zwłaszcza aperol spritz przy malutkim stoliku w ogródku opływanym przez fale przechodniów
© Archiwum Autora
Ostatni z trzech kluczy do mediolańskiego genius loci to moim zdaniem wkręcenie się w atmosferę ulicy Corso di Porta Ticinese. Średniowieczna brama, starorzymskie kolumnady, potężna bazylika San Lorenzo Maggiore, której historia sięga… IV wieku! To jest Mediolan w pigułce, ale uwaga — koniecznie cała ulica. Świetnie się tu siedzi w knajpianych ogródkach przy małym stoliczku z aperol spritzem w dłoni i zestawem przekąsek — trochę jak w hiszpańskich tapas barach. Ja polubiłem ogródek na rogu, zaraz obok bramy, uznając go za najbardziej reprezentatywny dla mediolańskiej soboty.
rzymskie kolumnady i średniowieczne mury — bez nich secesyjny Mediolan nie byłby taki wspaniały
© Archiwum Autora
Tłumy bawiących się, rozgadanych ludzi tworzą tu fantastycznie witalną atmosferę — oj, Włosi naprawdę potrafią w la dolce vita. Przez ten tłum przeciska się stary żółty tramwaj — trochę jak w Indiach pociąg przeciska się między straganami, na milimetry. Ulica prowadzi dalej do Darseny — tam, nad wodą, spotykają się młodzi ludzie, bimbając radośnie z nabrzeża nogami. Kto tu nie trafi, najlepiej w pogodny weekend, ten prawdziwego Mediolanu nie zazna. Między knajpami pełno tu świetnych sklepików, są takie z figurkami kolekcjonerskimi, są ciuchy dla cosplayerów, jest sklep z kultowymi piłkami Market Smiley Basketball. Oczywiście wszędzie są też sklepy z butami, ciuchami, każdy znajdzie coś dla siebie. Zakupy tutaj są inne niż zwykle, dają mnóstwo frajdy, co nie powinno dziwić — w jakimś sensie Mediolan jest również stolicą shoppingu.
dworzec kolejowy to również klasyczny przykład mediolańskiego rozmachu
© Archiwum Autora
Będę tu wracał, bo stolica dizajnu ma wielką klasę. O Mediolanie przypominać mi będą dwaj poznani na Corsa di Porta Ticinese nowi towarzysze podróży: szeroko uśmiechnięty kot z Cheshire, który twierdzi, że „We”re all mad here” (spotkany we wspomnianym fantastycznym sklepie z figurkami) i jego równie sugestywnie uśmiechnięty żółty i skoczny przyjaciel (poznany w sklepie… z uśmiechniętymi piłkami). Lubię taki dizajn, więc obaj mediolańscy koledzy trafią za przednią szybę mojego auta, piłka będzie moim Wilsonem z „Cast Away”, będę do niej gadał w chwilach samotności.
zamek Sforzów nie mieści się w obiektywie — głębia ujęcia przez kolejne bramy może dać jakieś wyobrażenie skali
© Archiwum Autora
Corsa di Porta Ticinese to magiczna ulica. Moja misja polega na wyjaśnianiu takich fenomenów, pytam więc miejscowych, z czego w sumie wynika popularność tej akurat ulicy, skoro wokół są setki innych zupełnie inaczej jednak przez ludność potraktowanych, niezatłoczonych masą pieszych, kawiarnianych ogródków i super mikrosklepów. Miejscowi w sumie nie wiedzą. Na oko widać, że to ulica trochę jak nasze Floriańska czy Grodzka w Krakowie albo Monciak w Sopocie, tylko że tutaj jednak rządzą miejscowi, nie turyści. Czytam o tej ulicy, ale z opisów niewiele wynika. Internet w tej sprawie mataczy — wywodząc na przykład nazwę od słowa cicca, wiążąc je z jakimiś interpretacjami, że tytułowa brama jest „nieduża” czy „malutka”, taka jakby sympatyczna. Rzeczywiście dwunastowieczna brama jest ciasna, tramwaj ledwie się w niej mieści, w końcu była budowana na skalę tamtych czasów. Ale nie tędy droga, szybko udaje mi się rozwiązać zagadkę. Otóż dawna stolica Lombardii, miasto Pawia, dawniej nazywała się Ticinum (od rzeki, nad którą leży — Ticino). Brama i prowadząca do niej ulica to dawna arteria łącząca Mediolan z historyczną stolicą regionu — tajemnica wyjaśniona. Coś jakby Krakowskie Przedmieście w Warszawie… Ludzie od setek lat spotykają się na tej ulicy z racji jej rangi — dziś mają to zakodowane w podświadomości tak głęboko, że już nie pamiętają, z czego to wynika.
zamek Sforzów nie mieści się w obiektywie — głębia ujęcia przez kolejne bramy może dać jakieś wyobrażenie skali
© Archiwum Autora
Mnie smakowanie tej ulicy z tą wiedzą wydaje się jeszcze bardziej atrakcyjne. Gdy już kończę śledztwo w tej sprawie, mogę się zrelaksować z aperol spritz w dłoni… i od razu zaczyna się kolejne śledztwo. Tym razem zamierzam rozgryźć tak zwany smak wakacji… Bo coś mi ten aperol spritz tutaj za dobrze smakuje, co budzi automatyczną czujność badacza składników miejskiej atmosfery. Pamiętam, jak rozgryzałem klimat Paryża, siedząc w paryskim bistro. Lokal miał w sobie „to coś”, okazało się, że „bistro” jest jednym z kluczowych składników paryskiej duszy, jako zjawisko (lokal z szybką obsługą) powstał bowiem właśnie w tym mieście. Jak głosi legenda, gdy rosyjscy gwardziści po klęsce Napoleona wkroczyli do stolicy Francji, poganiali kelnerów w knajpach, krzycząc do nich „bystro!”. I tak narodziła się idea prostej knajpki z krótkim, ale szybkim menu. Lubię tę historię. A smakując spritza, wyczuwam w Mediolanie podobną opowieść. Sprawdzam… i bingo! Spritz jako pomysł powstał właśnie w tej części świata! Gdy podczas wojen napoleońskich do północnych Włoch wkroczyli austriaccy żołnierze, zatęsknili w upałach za piwem. Lokalne wina były za mocne do roli napoju chłodzącego, zaczęli więc do nich dodawać wody — niemieckie „spritzen” znaczyło „pryskać”. Potem stosowano do tego wodę gazowaną, wreszcie pojawił się wynaleziony w Padwie aperol. Dzisiejszy, orzeźwiający i wytrawny aperol spritz, pochodzi więc właśnie z tych stron, to dlatego sączony w Mediolanie staje się właśnie smakiem wakacji.
próby uchwycenia skali mediolańskiej ulicy
© Archiwum Autora
Teraz mogę się skupić na obserwowaniu miejscowych — to kolejna moja ulubiona czynność w procesie analizy tożsamości miast.
Mediolan to miasto z klasą. Ludzie potrafią się tu ubrać, ale nie wychodzi to snobistycznie czy pretensjonalnie — wyglądają po prostu bardzo dobrze, co jest lokalną specjalnością i wypada naturalnie. Nie ma tu taniego szpanu, jest dobrze pojęta elegancja. Co ciekawe, nie ma tu też licznych w Polsce nowych mód, trendów i subkultur — po co zmieniać coś doskonałego — więc nie rzucają się tu w oczy hipsterzy czy wizerunkowi fani lat 80., nie zauważam nadmiaru tatuaży i kolczyków. Moja córka, która jest emo, zwraca na siebie uwagę na tyle, że ludzie pytają ją, czy mogą zrobić jej zdjęcie, a młody malarz z ukrycia rysuje jej portret, który następnie jej wręcza (wzrusz). Mediolańska ulica zaludniona jest eleganckimi Włoszkami i Włochami w taki sposób, że aż zaczyna mi brakować różnorodności. Ciekawe wrażenie.
próby uchwycenia skali mediolańskiej ulicy
© Archiwum Autora
W Mediolanie można poczuć siłę tak zwanych old money — tutaj bogactwo rezyduje od wieków i jest to absolutnie odczuwalne do dziś. Ważne, że efekt jest zachwycający.
Tutaj nawet dworzec kolejowy jest tak wypasiony, że można go zwiedzać jak wysokiej klasy atrakcję turystyczną.
Podobnie monumentalny jest też zamek Sforzów, w którego rozległym parku można się zrelaksować. W samym zamku moją uwagę przykuwa umieszczone na murze logo marki motoryzacyjnej Alfa Romeo — coś tu nie gra, przecież to zabytek. Research szybko wyjaśnia tajemnicę: okazuje się, że logo Alfa Romeo nie zostało zaprojektowane tak po prostu, jest częściowo inspirowane herbem rządzącej Mediolanem od XIII do XV wieku rodziny Viscontich, poprzedników Sforzów. I tu pojawia się łącznik między historią Włoch i Polski, Mediolanu i Krakowa — w postaci królowej Bony oczywiście. W XVI wieku splatają się nasze losy, o czym warto wspomnieć, spacerując po wielgachnych dziedzińcach fortecy.
Ta skala budownictwa robi na nas chyba największe wrażenie: jest podobnie jak w Paryżu, tylko tam brakuje takich zabytków urozmaicających estetyczne wrażenia. Mediolan łączy wiele stylów i epok, co daje bardzo dobry efekt. Marmurowa rzeźba Duomo pozostaje atrakcją numer jeden i daje przyczynek do pewnych refleksji: gdy po powrocie do Krakowa staję na Rynku Głównym, patrząc na kościół Mariacki, mam wrażenie, jakbym oglądał… kurnik.
Bosco Verticale zaprojektowało Boeri Studio (Stefano Boeri, Gianandrea Barreca, Giovanni La Varra) — obłędne budownictwo
fot.: Mattia Spotti | źródło: Unsplash
Architektura w Mediolanie nie składa się jednak wyłącznie z zabytków. Dla miłośników architektury współczesnej ma Mediolan inny hit: to oczywiście wieżowce Bosco Verticale, najsłynniejsze chyba na świecie pionowe lasy mieszkalne. Wysokie na 111 metrów (Torre E) i 76 metrów (Torre D) budynki są porośnięte przez ponad dziewięćset drzew. Nie wiem, jak Wy, ale ja — mieszkałbym.
Bosco Verticale zaprojektowało Boeri Studio: Stefano Boeri, Gianandrea Barreca, Giovanni La Varra. Dla mnie tak powinny wyglądać całe miasta.
Resztę mediolańskich atrakcji pozostawiam Wam do samodzielnego odkrycia — a jest ich jeszcze wiele, Via Dante chociażby, w końcu to największe po Rzymie historyczne miasto Włoch. Uniwersytety, centrale wielkich firm, AC Milan, EXPO 2015 — to wszystko jest Mediolan. Nie dziwię się, że co roku przyjeżdża tu około 9 milionów turystów.
Mateusz Zmyślony
Ilustracje udostępnione dzięki uprzejmości Autora.