Programy informacyjne, popularne filmy i książki straszą nas dystopijnymi wizjami przyszłości oraz nadciągającymi katastrofami. A może jedyną szansą na lepszą przyszłość jest odrobina optymizmu? O idei protopii, spółdzielczości oraz polityce małych kroków opowiada Joanna Erbel, autorka książki „Wychylone w przyszłość. Jak zmienić świat na lepsze”.
Błażej Ciarkowski: W Twojej książce pojawiają się odniesienia do kulturowych obrazów przyszłości, która twórcom przeważnie jawi się jako miejsce zdegradowane, zamieszkane przez zdegenerowaną ludzkość. W podobnie pesymistycznym tonie wypowiada się część naukowców. Ty jednak starasz się uwolnić od negatywnego przekazu. Skąd ten optymizm? Czy rzeczywiście nie musimy się bać przyszłości?
Joanna Erbel: Optymizm jest świadomym wyborem poznawczym. Fakt, że moja książka została poświęcona jaskółkom pozytywnych zmian, nie wynika z tego, że nie dostrzegam negatywnych zjawisk i wynikających z nich zagrożeń. Uważam jednak, że negatywne i pozytywne warianty przyszłości współistnieją, zaś jedynym sposobem, aby nasza przyszłość była lepsza, a nie gorsza, jest praca bazująca na wykorzystywaniu potencjałów tej konstruktywnej zmiany. Musimy dostrzegać wokół siebie pozytywne przykłady działań, dzięki nim mamy szansę na przyszłość, która nie będzie urzeczywistnieniem katastroficznych wizji.
Co więcej, badania wykazują, że nadmierna koncentracja na katastroficznych wizjach prowadzi do poczucia totalnej bezsilności, apatii. Jesteśmy wówczas „zamrożeni” w działaniu i mamy przekonanie, że nic lepszego się nie zdarzy. Przykładem takiego stanu jest depresja klimatyczna, bardzo powszechna wśród młodszego pokolenia. Jedynym sposobem, by urzeczywistnić wizję lepszej przyszłości, jest rozpoczęcie działań, testowanie i wdrażanie nowych rozwiązań, a potem obserwowanie ich rezultatów. Potrzebne jest podejście, które w ślad za Kevinem Kellym nazywam protopią: robienie wszystkiego, by jutro było lepsze niż dziś i lepsze niż wczoraj.
Błażej: Określenie protopia z pewnością wejdzie na stałe do słownika wielu osób. Mnie to spojrzenie kojarzy się z utopijnymi wizjami przyszłości, które kreślono na przełomie XIX i XX wieku. W Twojej książce innowacyjne rozwiązania bardzo często są powrotem do idei, które stworzono kilkadziesiąt lat wcześniej…
Joanna: Uważam, że rozwój nie przebiega linearnie, a raczej podąża ruchem spiralnym. Pojawiają się nowe trendy i idee, które zamierają, by po pewnym czasie odrodzić się na nowo. Jako przykład może posłużyć koncepcja spółdzielczości, która powraca w różnych wariantach mniej więcej co pięćdziesiąt lat. Możemy zatem korzystać z dorobku przeszłości, bo skupiamy się na różnych sposobach myślenia stanowiących odpowiedź na określone zjawiska w danym momencie, a nie na konkretnych realizacjach. Polska spółdzielczość w swojej najlepszej odsłonie z okresu dwudziestolecia międzywojennego stanowiła zbiór rozwiązań na czas kryzysu, których wspólnym mianownikiem było przekonanie, że razem jesteśmy silniejsi. Oraz że punktem odniesienia jest lokalność i musimy w maksymalnym stopniu wykorzystać istniejące zasoby.
Naszym celem powinno być budowanie niewielkich społeczności sąsiedzkich, tworzenie dobrej przestrzeni publicznej z dużym udziałem zieleni. Kreowanie tego, co niekiedy jest nazywane miastami piętnastominutowymi. Zapewniają one mieszkankom i mieszkańcom dobrą jakość życia, większą ilość wolnego czasu, którego nie tracimy w środkach komunikacji. Realizują przy tym postulaty ekologiczne, ograniczając bowiem transport, zużywamy mniej paliwa. Obecnie ta idea zyskuje także wymiar polityczny, bo im bardziej uniezależniamy się od ropy, tym bardziej jesteśmy odporni na międzynarodowe napięcia wynikające z ataku Rosji na Ukrainę. Co więcej, widać też, że to właśnie społeczności sąsiedzkie dają największe wsparcie mieszkaniowe, rzeczowe i psychiczne osobom uciekającym przed wojną.
Myślenie o zmianie jako ruchu spirali oznacza również to, że chociaż w ciągu dekad pewne utopijne motywy się powtarzają, to są także elementy zupełnie nowe. W końcu zmienia się kontekst. Na przykład wizje przyszłości tworzone sto lat temu kreowały obraz futurystycznego świata zaawansowanych technologii, w którym przyroda nie należała do głównych tematów zainteresowania. Przyroda była traktowana jako niewyczerpany zasób, więc nie trzeba byłą o nią dbać w takim stopniu jak dziś. Obecnie technologia powinna nas wspierać w dążeniu do większej synergii z naturą. Takim ruchem społecznym, wspominam o nim w książce, jest solarpunk tworzący wizję przyszłości, która z jednej strony bazuje na wysoko rozwiniętych technologiach, a z drugiej — na bioróżnorodności, lokalności, korzystaniu z odnawialnych źródeł energii. Stanowi ona połączenie smart city z DIY city i zakłada korzystanie z wiedzy technologicznej i jednoczesny powrót do prostych rozwiązań.
Błażej: Proponujesz prototypowanie rzeczywistości, zmianę rzeczywistości dzięki polityce małych kroków. Czy to wystarczy? Co z planowaniem w dłuższej, wieloletniej perspektywie? Czy jesteśmy w stanie wpływać na globalne procesy, działając w małej skali naszego najbliższego otoczenia?
Joanna: Jedno nie wyklucza drugiego. Dla mnie ucieczka do przodu i skupienie się wyłącznie na tworzeniu szerokich wizji rozwoju do 2050 roku, to przede wszystkim ucieczka przed odpowiedzialnością oraz działaniem „tu i teraz”. Nasza odpowiedzialność powinna polegać między innymi na tym, aby posuwać się małymi krokami do przodu, zamiast bezczynnie czekać na idealny projekt, idealne rozwiązanie.
Spójrzmy na Kraków. Na terenie Wesołej znajduje się dziewięć hektarów bardzo atrakcyjnych gruntów. Rozwiązaniem protopijnym byłoby udostępnienie tego obszaru teraz, w okresie wiosennym, grupie maksymalnie różnorodnych podmiotów. Wśród nich znajdowałyby się organizacje społeczne i lokalne społeczności sąsiedzkie, przedstawiciele biznesu gastronomicznego lub eventowego. Należało by im pozwolić na przetestowanie pewnych wariantów rozwiązań dla tego terenu. Takie testy są niezwykle ważne, bo przecież czasami my sami nie wiemy, czego chcemy. Nie każdy, widząc pusty teren, umie wymodelować sobie na nim wizję lepszej przyszłości. Czasem trzeba tę wizję zobaczyć, dotknąć, przetestować… Prototypowanie jest niezwykle ważnym, a przy tym niedocenianym w Polsce narzędziem planistycznym. Na świecie jest zdecydowanie bardziej popularne, czego najlepszym przykładem jest rewolucja transportowa, którą w Nowym Jorku przeprowadziła Janette Sadik-Khan za pomocą puszki farby. Jako osoba odpowiedzialna za transport, przed wprowadzeniem gruntownej przebudowy ulic, namalowała nowe, tymczasowe pasy i uspokoiła ruch w centrum miasta. Nie była to jednak spontaniczna akcja, ale element nowej zrównoważonej strategii mobilności. Prototypowanie jest skuteczne, kiedy działania wpisują się w generalną wizję rozwoju miasta i są konsekwentnie prowadzone.
Błażej: Do zmian trzeba najpierw przekonać władze i społeczeństwo…
Joanna: Każdej zmianie towarzyszy szeroki proces edukacyjny. I nie zawsze robią to władze miast czy państwo. Jesteśmy jako społeczeństwo wciąż edukowani przez rynek komercyjny. Największym dostawcą zdrowej żywności, także wegańskiej, są w tym momencie wielkie hipermarkety, które dostrzegły niszę na rynku i nie chcąc stracić proekologicznych klientów, zaczęły wprowadzać produkty „bio” i „wege” do swoich sieci. Weganizujemy się, bo mamy zdrowsze produkty pod ręką.
Podejmowanie właściwych wyborów powinno być łatwe. Nie możemy wymagać od ludzi heroizmu. Możemy natomiast pomagać im podejmować dobre decyzje. Takie działania mogą być prowadzone w ramach polityki miejskiej. Nie wiemy na przykład, czy mieszkańcy i mieszkanki chcą naprawdę wybierać auto jako środek komunikacji, dopóki nie stworzymy alternatywy w postaci bezpiecznej trasy umożliwiającej przemieszczenie się rowerem z punktu A do punktu B, czy dostępnej i wygodnej sieci transportu publicznego. Nie wiemy, czy ludzie wolą hipermarket czy lokalny rynek, dopóki w okolicy, gdzie mieszkają, nie będzie tych lokalnych sklepów. Wspieranie lokalnych usług to z kolei działanie po stronie miasta. Aby je podjąć, potrzebna jest wola polityczna.
Błażej: Czy małe ośrodki w Polsce są gotowe, aby wprowadzać własne narracje? Wspominasz w książce o Słupsku, Chrzanowie…
Joanna: Niewielka skala miasta może być jego wielką zaletą. Małe ośrodki są niemal z definicji miastami piętnastominutowymi. Te spośród nich, które mają dobrego lidera lub liderkę, są w stanie wykorzystać sprzyjające okoliczności. Należą do nich niższe niż w metropoliach ceny mieszkań, bliskość zieleni, poczucie swojskości czy zakorzenienia, które trudniej uzyskać w dużych miastach.
Błażej: Czy nie odnosisz wrażenia, że włodarze dużych miast zwracają zbyt małą uwagę na jakość życia mieszkańców? Kraków koncentruje swoje działania na turystach, „zapominając” o tych, którzy na co dzień mieszkają pod Wawelem. Łódź stawia na wielkie medialne inwestycje, takie jak tak zwane łódzkie metro, a jednocześnie nie jest w stanie zadbać o dobrą komunikację zbiorową.
Joanna: Koniec końców o sukcesie miasta i tak stanowią decyzje finansowe mieszkańców i mieszkanek. Ludzie wracają do rodzinnych miasteczek, bo życie w nich jest tańsze i mogą być blisko rodziców. Wiele zmieniła tu pandemia koronawirusa, która pokazała, że nie musimy mieszkać w metropolii, żeby mieć dobrą pracę. Możemy pracować zdalnie albo pojawiać się w biurze jeden czy dwa razy w tygodniu. Wobec tego nasz bazowy dom może znajdować się w milszym miejscu niż wielkie miasto. Jakość życia jest dla nas coraz ważniejsza i ma coraz większy wpływ na nasze wybory. Żyjemy w czasach kryzysu, więc nie do przecenienia jest potrzeba mieszkania tam, gdzie nasi najbliżsi, w tym starzejący się rodzice albo nasza lokalna sieć wsparcia — sąsiedzi i sąsiadki, których znamy.
Łódź zapewne mogłaby zainwestować w lokalność. W mieście istnieją silne ruchy społeczne, jest kilka sukcesów, takich jak pierwszy woonerf czy zrealizowany na dużą skalę program rewitalizacji (niezależnie od tego ile ma mankamentów). Zaletą jest centralne położenie na mapie Polski, które sprawia, że Łódź mogłaby być alternatywą dla Warszawy czy Poznania. Aby uczynić ją atrakcyjną dla mieszkańców, potrzebne jest jednak zapewnienie komfortu życia codziennego. Potrzebne są: dobrze zorganizowany transport publiczny, dobra przestrzeń publiczna, tereny zieleni, dostępne cenowo mieszkania czy dobra jakość powietrza. To niekoniecznie muszą być wielkie inwestycje. Ciekawym przykładem otwarcia się na niewielkie zmiany podnoszące jakość życia jest Rzeszów, którego elementem wizji smart city jest tworzenie parków kieszonkowych.
Błażej: Czy jednak te pozytywne przykłady nie są wyjątkami, a większość polskich mniejszych miast przeżywa regres wynikający z tego, że nie jest w stanie zatrzymać mieszkańców migrujących do większych ośrodków?
Joanna: Ludzie migrują, gdy nie ma pracy i gdy nie ma mieszkań. Pandemia nadwyrężyła dużą część rynku usług, w tym gastronomii. Opisuję w książce rozwiązanie zastosowane w Toronto o nazwie Digital Main Street. Lokalne władze w porozumieniu z gigantami branży informatycznej zbudowały cyfrowe wersje ulic handlowych i zinformatyzowały lokalne sklepy. Mieszkańcy i mieszkanki robiące zakupy online mogły je zrobić w sklepie znajdującym się dwie ulice od ich domu, a nie w globalnej wirtualnej przestrzeni. To jedno z narzędzi, które dawało wybór, czy kupować lokalnie czy korzystać z globalnych sieci. Obecnie takie narzędzia tworzą również pozakorporacyjne podmioty, na przykład PLZ Spółdzielnia, której jestem członkinią.
Istnieje wiele narzędzi, które mogą pomóc ożywić miasto. Najpierw trzeba jednak otworzyć głowę i potraktować temat na poważnie. Zapytać, co zrobić, by ludzie przyjeżdżali do miasta, by młodzież nie wyjeżdżała do innych ośrodków. Jedną z odpowiedzi na te pytania są inwestycje w usługi publiczne, w przedszkola, żłobki, szkoły. Ważne jest zapewnienie mieszkań. Modelowym przykładem w tej kwestii jest dla mnie Chrzanów, wzór kompleksowego myślenia o przyszłości. Burmistrz Robert Maciaszek równolegle do tworzenia przyjaznego środowiska nowych inwestycji (uruchomienie specjalnej strefy ekonomicznej dla firm reprezentujących czysty przemysł), rozpoczął program budowy miejskich mieszkań na wynajem oraz działania zachęcające prywatnych inwestorów do budowania na terenie miasta. Nowe osiedle powstaje tuż przy dworcu, więc jego mieszkańcy będą mogli z łatwością dojechać pociągiem do pracy w Katowicach czy Krakowie. A w Chrzanowie będą spędzać wolny czas i… płacić podatki.
Władze miasta nie miały doświadczenia i wiedzy, jak powinna przebiegać realizacja takiego osiedla przyszłości. Burmistrz zwrócił się więc do Europejskiego Banku Inwestycyjnego, który przyznał środki na stworzenie kompleksowej analizy wielobranżowej dotyczącej realizacji osiedla oraz — transformacji części miasta.