Potrzeba partycypacji
W ramach dyskusji o naszej przestrzeni, w prasie i mediach społecznościowych często pojawia się pytanie „kto to postawił?”, a winnych szuka się pośród architektów, deweloperów czy urzędników.
Bardziej wnikliwe pytanie brzmi „kto postawił to w tym miejscu?”. Może ono sugerować dostrzeganie jakiegoś kontekstu przestrzennego, a w zasadzie jego braku, czy też poczucie negatywnych relacji z otaczającą przestrzenią. Obarczanie personalną odpowiedzialnością świadczy o niezrozumieniu, że powstanie konkretnego obiektu jest wynikiem skomplikowanych i złożonych decyzji i procedur, jednak te poniekąd naiwne opinie świadczą o coraz większym zainteresowaniu społeczeństwa kształtem i jakością otaczającej przestrzeni. Społeczeństwo coraz bardziej uświadamia sobie, że procesy w naszych miastach wymknęły się spod kontroli i że traktowanie mieszkańców jako przedmiotowych adresatów działań i decyzji lokalnych władz i inwestorów jest sprzeczne z aspiracjami współdecydowania o kształtowaniu harmonijnej przestrzeni.
Obiegowymi i nadużywanymi pojęciami stały się „zrównoważony rozwój”, „rewitalizacja”, „błękitno-zielona infrastruktura”, „zapobieganie katastrofie klimatycznej”, jak i równie chętnie nadużywane pojęcie partycypacji. Nie jest rzeczą przypadkową, że poszukiwane są chwytliwe i łatwe hasła wobec wysoce niezadowalającego stanu jakości naszej rodzimej przestrzeni i w dużej mierze nieskuteczności regulujących ten obszar ustaw i innych aktów prawnych. Poprawę tego negatywnego stanu prawnego starano się zmienić w nowej, czy też znowelizowanej, uchwalonej w lipcu tego roku Ustawie o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym, o trudnych dzisiaj do przewidzenia skutkach. Zastanawiające jest, że ta fundamentalna ustawa w znacznej mierze zmieniająca dotychczasowe procedury polityki przestrzennej spotkała się ze słabą recepcją naszego środowiska w przeciwieństwie do nowelizacji Prawa budowlanego deregulującego projektowanie domków jednorodzinnych. Czy jako środowisko straciliśmy wiarę w możliwość systemowej poprawy jakości naszej przestrzeni?
urzędnicza optyka partycypacji
Ta budząca poważne obawy samorządowców, jak i urbanistów nowa, czy też znowelizowana, uchwalona w tym roku Ustawa o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym w rozdziale 1a po raz pierwszy wprowadza jako istotne novum, obligatoryjne procedury partycypacji społecznej. Odwołując się do Wikipedii, partycypacja (z łaciny particeps) oznacza biorący udział, uczestniczący, czyli udział jednostek w większej grupie, formacji, projekcie czy instytucji. Wbrew tej definicji pojęcie to rozumiane jest u nas jedynie jako pewna forma konsultacji społecznych, a nie współuczestnictwo w procesach planistycznych. Jaki więc charakter miała i ma mieć ta nasza rodzima partycypacja?
Konieczność przeprowadzenia konsultacji społecznych nie jest wbrew pozorom nowym elementem procedur planistycznych. W poprzednim stanie prawnym istniały wymogi wyłożenia projektu dokumentu planistycznego do publicznego wglądu oraz organizacji konsultacji społecznych. Powszechna była praktyka niemal konspiracyjnego charakteru tych konsultacji oraz całkowicie zniechęcające powszechne odrzucania en bloc wszystkich wnoszonych uwag, jako nieprofesjonalnych lub (ze względu na rzekome uwarunkowania) niemożliwe do realizacji. Przyczyną było w większości traktowanie przez gminy MPZP jako instrumentu wyznaczania i sankcjonowania nowych obszarów inwestycyjnych, mieszkaniowych, handlowych, logistyczno-magazynowych, przemysłowych czy komunikacyjnych. W praktyce oznaczało to, że MPZP sporządzane były de facto w sytuacjach zainteresowania inwestorów konkretną lokalizacją i uprawomocnianiu ich zamiarów. Dla lokalnych władz perspektywa szybkich wpływów do budżetów jest na tyle atrakcyjna, że przesłoniła inne, trudno mierzalne wartości, jak ład przestrzenny czy odpowiedzialny rozwój. MPZP utraciły możliwość bycia stymulatorem kreatywnego zagospodarowaniem przestrzeni, a stały się narzędziem realizowania bieżących zamiarów i interesów inwestorów. Hermetyczność i specyficzna planistyczna „nowomowa” języka używanego w MPZP, często nawet trudno zrozumiałego dla profesjonalistów, była i jest skuteczną barierą dla uspołecznienia polityki przestrzennej.
Również relatywnie długi okres sporządzania MPZP (często przekraczający rok i dłużej) skutecznie zniechęcał do śledzenia i opiniowania procedur planistycznych. Skutkiem tego nastąpił zwiększający się rozziew pomiędzy oczekiwaniami społecznymi podnoszenia ładu przestrzennego i jakości życia mieszkańców, zachowania i wzmacniania wartości ekologicznych a akumulacją zysków inwestorów. O ile ta „planowa” polityka przestrzenna nie sprzyjała postulowanej partycypacji to zarówno procedura wuzetek, jak i ostatnio procedury lex deweloper całkowicie ją eliminują. Również budżety obywatelskie, które powinny uruchamiać i aktywizować partycypację, poprzez programowo żenująco niską ich wysokość sprowadzają je do bardzo małego zakresu inwestycyjnego, jak i niskiej jakości, tym samym podważając ich sens jako wartościowych inicjatyw społecznych.
Obligatoryjne wprowadzenie partycypacji społecznej w ramach nowej ustawy z jednej strony można uznać za pozytywną zmianę uspołeczniającą politykę przestrzenną, jednak pojawiają się istotne wątpliwości. „Wtłoczenie” partycypacji w biurokratyczne procedury, jak wynika nawet z pobieżnej lektury ustawy, może sparaliżować tak potrzebną zmianę, sprowadzając partycypację do pozornych działań urzędniczych. Wątpliwości pogłębia projekt rozporządzenia w sprawie sposobu przygotowania projektu planu ogólnego gminy sankcjonujący hermetyczny istniejący język i zapisy obowiązujące w procedurach planistycznych wraz z algorytmami określającymi chłonność i intensywność zabudowy. W jaki sposób w tworzeniu takich planów uwzględniony miałby być czynnik społeczny, nie tylko je opiniujący, ale będący również współkreatorem — trudno sobie wyobrazić. Wydaje się, że słuszna idea partycypacji, została w nowej ustawie podporządkowana wyobrażeniom i interesom machiny biurokratyczno-urzędniczej.
społeczna optyka partycypacji
Drugą stroną partycypacji jest czynnik społeczny, w obecnej sytuacji oprócz aktywistów miejskich nieprzejawiający szczególnego entuzjazmu dla tej formy współzarządzania przestrzenią, w której żyje. Partycypacja natrafia na problemy wynikające z uwarunkowań wpływających na postawy społeczne. Zainteresowanie przestrzenią w naturalny sposób rozpoczyna się od własnego mieszkania i otoczenia budynku. Z pewnością temu zainteresowaniu nie sprzyja sytuacja, w której według szacunków 40-45 procent mieszkańców naszych miast mieszka w pokomunistycznych blokowiskach, niegenerujących, lub budujących w słabym stopniu poczucie tożsamości i identyfikacji z miejscem zamieszkania. Niestety obecna sytuacja w zakresie inwestycji mieszkaniowych kontynuuje tę złą tradycję. Dużą popularność w mediach zrobił neologizm „patodewoloperka” będący zbitką słów patologia i dewoloperka. Pojęcia nawet oddzielnie nie mają pozytywnego wydźwięku, a deweloperska zabudowa mieszkaniowa, nie wspominając o patodeweloperce, nie jest niespodziewaną plagą, a efektem wieloletnich procesów, podporządkowanych liberalnej doktrynie. Kolejne zmiany w rozporządzeniu o warunkach technicznych, jakim powinny odpowiadać budynki i ich usytuowanie, sukcesywnie ograniczały wymagania dotyczące standardów mieszkań jak ich powierzchnia, nasłonecznienie, przewietrzenie, minimalne wymiary etc.
Jedna z nowelizacji przyjęta pod presją deweloperów, a szczególnie banków udzielających kredytów hipotecznych, ograniczyła minimalną wielkość mieszkania do 25 metrów kwadratowych. Czy ktoś się zastanowił, czy jest możliwe na tak ciasnej przestrzeni pomieszczenie wszystkich funkcji mieszkania, jak kuchnia, łazienka, WC, pralnia, salon, sypialnia i szafy? Jak żyć w takiej klaustrofobicznej przestrzeni i jakie są tego koszty społeczne? Okazuję się, że możliwe było jeszcze dalsze przesunięcie granicy pomniejszania powierzchni mieszkań do wielkości 17-18 metrów kwadratowych i oferowania ich jako lokale usługowe. Jak młodzi ludzie, pozbawieni możliwości kreacji swojej prywatnej przestrzeni mieszkania, mają angażować się w działania na rzecz zewnętrznej przestrzeni miasta? Jeżeli pytanie o wyobrażenie przestrzeni swojego przyszłego mieszkania, jego klimatu, wystroju i aranżacji zastępowane jest pytaniem o zdolność kredytową, to gdzie tu jest miejsce na jakąkolwiek partycypację? Ta sytuacja przenosi się na najbliższą przestrzeń przegęszczonych, pozbawionych zieleni i zabetonowanych parkingami realizowanych zespołów mieszkaniowych. Warunkiem partycypacji jest wolność wyboru i poczucie posiadania takiej wolności. Zadawane pytania na poziomie planistycznym, czy zgadzamy się na realizację dawno już przesądzonej inwestycji, a na poziomie indywidualnym, czy mamy zdolność kredytową, całkowicie zaprzeczają tak rozumianej wolności, implikującej potrzebę partycypacji.
optyka partycypacji środowiska architektów
My architekci starszego pokolenia otrzymaliśmy przekaz od naszych mistrzów o służebnej roli architektów względem społeczeństwa, który siłą rzeczy przekazywaliśmy młodszym pokoleniom. Ta rola nie miała jednak partnerskiego charakteru. Przekaz ten, może nie w formie expressis verbis, lecz przewijający się na wykładach, ćwiczeniach i w rozmowach, formułował pozycję architektów jako wybitnych profesjonalistów w lepszym i szerszym zakresie, znających potrzeby i aspiracje społeczne lepiej niż pozbawione i nieposiadające tej fachowej wiedzy anonimowe społeczeństwo. Dodatkowo społeczeństwo traktowane było jako jednolita zbiorowość ludzka, co prawdopodobnie miało genezę w modernistycznych wizjach i koncepcjach, wywodzących się z lewicowych idei, które, wbrew deklaracjom, w taki właśnie przedmiotowy sposób postrzegało społeczeństwo. Taki paternalistyczny obraz relacji pomiędzy architektami i społeczeństwem nadal funkcjonuje w jakiejś mierze w naszym środowisku. Ta technokratyczna wizja omnipotentnej roli architektów okazała się bardzo trwała i trwa do dzisiaj, pomimo istotnych zmian zachodzących w społeczeństwie. Z zażenowaniem trzeba również zauważyć, że część naszego środowiska odrzuciła te „nauki” i opacznie uznała, że wszelką rację w zagadnieniach architektury ma wąska, osobliwa grupa społeczna reprezentowana przez deweloperów, co jest również poglądem balansującym na granicy karykatury. Wraz z coraz powszechniejszym wykształceniem, wzrastającą świadomością społeczeństwa w demokratycznym systemie oraz budowaniem — co prawda z trudem — społeczeństwa obywatelskiego, nasza rola powinna zmieniać się z arbitralnej roli kreatorów spełniających hipotetyczne społeczne potrzeby według naszych wyobrażeń w proces kształtowania przestrzeni razem ze społeczeństwem widzianym jako zbiór indywidualnych, mających swoje marzenia i aspiracje ludzi.
Kluczowe znaczenie ma tutaj tak nadużywane, jak i często opacznie używane ostatnio pojęcie empatii. Według Wikipedii empatia (gr. empátheia „cierpienie”) to zdolność odczuwania stanów psychicznych innych osób, umiejętność przyjęcia ich sposobu myślenia, spojrzenia z ich perspektywy na rzeczywistość. W istotny sposób powinno to zmienić nasze postrzeganie własnej roli z nieomylnych profesjonalistów na partnerską pozycję, w której nasza wiedza i umiejętności w rzeczywisty, a nie iluzoryczno-abstrakcyjny sposób odgrywają służebną rolę. Z pozycji kreatorów narzucających swoje postrzeganie rzeczywistości winniśmy bardziej stać się koordynatorami i egzekutorami, którzy w profesjonalny sposób moderują i transformują w urbanistyczną i architektoniczną rzeczywistość społeczne wyobrażenia i marzenia.
Pamiętać jednak należy również, że partycypacja nie jest celem samym w sobie, a jednym z narzędzi kreacji przyjaznej przestrzeni. Niezależnie od uspołecznienia procedur planistycznych i projektowych, większej lub mniejszej partycypacji, efektem tych działań będzie zabudowana lub zurbanizowana przestrzeń, która w obecnych uwarunkowaniach podporządkowana jest przesłankom ekonomicznym i nieskrępowanemu przepływowi kapitału. Uspołecznienie planowania naszej przestrzeni, pomimo wskazanych trudności i barier tak mentalnych, jak i formalnych, może i powinno być w jakimś stopniu remedium na te negatywne procesy. Tym bardziej że priorytetowy obecnie zysk i kapitał rozpłyną się gdzieś w przyszłości, a następne pokolenia żyjące w pozostawionej przez nas przestrzeni pytać będą, dlaczego i jaki był cel poświęcenia jakości życia i naszej przestrzeni liberalnej czy też populistycznej doktrynie.
Piotr Średniawa
Przewodniczący Rady Śląskiej Izby Architektów,
członek WKUA i MKUA w Katowicach, od 2003 roku prowadzi z Barbarą Średniawą Biuro Studiów i Projektów w Gliwicach