Felieton Jakuba Głaza z numeru 09|2021 A&B
Dużo robić, mało myśleć — to piękna polska dewiza. A jeśli już ktoś myśleć musi, to niech sobie myśli charytatywnie. Złotówka za projekt. Bo wyobraźnia nie jest w cenie i bardzo dobrze. Dzięki temu nie umrzemy z nudów.
Inflacja nabiera rozpędu? Bez przesady. Właśnie staniały projekty domów jednorodzinnych. Złotówka za domek o powierzchni do 70 metrów — zapowiedział pan premier. Kto by przypuszczał. To nawet nie miska ryżu, o której uprzejmie perorował kilka lat temu. Ale przecież nie wyobrażaliśmy sobie również wielu innych rzeczy. Nikt nie snuł wizji, że zupę będą wozić nam do domów cykliści z sześcianem na plecach. W futurystycznych prognozach nie było też ulic zastawionych szafami — znanymi jako paczkomaty. Nie przewidziano też ministra Czarnka. No chyba że szyfrem — w Apokalipsie.
Nie było też nic o tym, że ludzie będą używać samochodów zamiast szaf lub piwnic. W każdym razie u Jetsonów tego nie oglądaliśmy. Tymczasem małometrażowi Polacy trzymają w bagażnikach wózki dziecięce, a samochody stają się dodatkowym pomieszczeniem użytkowym. Tak donoszą sierpniowe „Wysokie Obcasy” w dobrej rozmowie o mieszkaniach z socjolożką dr hab. Martą Olcoń-Kubicką. Jak ceny lokali jeszcze podskoczą, to w ogóle zamieszkamy w samochodach. W Dolinie Krzemowej to już typowe, a przecież tamte okolice to awangarda. Architekci z rozrzewnieniem będą wspominać czasy projektów za złotówkę. W ogóle jakichkolwiek projektów.
Możemy zatem wbić się w dumę. Dość zrzędzenia, że Polacy nie słyną z przewidywania i dalekosiężnych wizji, a także planowania na codzienną skalę. Nie słyną i dobrze. Widać, że o kant roztłuc to całe przewidywanie, zdarzył się jeden Lem i wystarczy. Brak planu to konfetti niespodzianek i zaskoczeń; okrasa nudnej codzienności. Te wszystkie: no kto by pomyślał?, jak do tego mogło dojść? Oraz, ocierające się niebezpiecznie o szukanie sensu: co stwórca nam chciał przez to powiedzieć?
Dlatego słusznie przed rozpoczęciem większości działań w Polsce nie pada pytanie kluczowe „po co?”. Oraz pochodne: „dla kogo?”, „czemu ma to służyć?”, „jak długo?”, „kto tym będzie się opiekował?”. Po pierwsze tak pytają dzieci, a my jesteśmy bardzo dojrzali. „Po co?” — jak to w ogóle wpisać do formularza? Zero powagi. Po drugie, to blokada działania, kij w szprychy gospodarczego wzrostu. „Teraz, prędko, zanim dotrze do nas, że to bez sensu” — tę maksymę króla Juliana uwielbiamy wcielać w życie na równi z kultem cargo. Lecimy przed siebie, kury z odciętymi głowami, a potem dajemy się zaskakiwać. Zabetonowanymi placami. Rozpełzającym się miastem. Wycinką drzew. Przekroczonymi kosztami. Podtopieniami. Rezultatem architektonicznego konkursu albo zlecenia, którego warunki nie były gruntownie przemyślane.
Gdyby zleceniodawcy dokładniej odpowiadali na pytanie „po co”, dając architektowi pracę, odebraliby sobie rozrywkę. Dość przytoczyć fragment cennego wywiadu z Katarzyną i Mateuszem Kuo Stolarskimi (A&B, 07/08 2021) o niekończących się poprawkach w projekcie. Wyraźnie nakreślone warunki brzegowe dałyby, być może, jeden trafny rezultat. Nuda. A tak — architekt może zabawiać klienta kolejnymi wersjami — w tym samym budżecie.
Potem, kiedy widzimy, w co obróciła się ta lub inna inwestycja, dajemy wyraz emocjom, bo jesteśmy narodem lubiącym — jak to ujął Bocheński w „Dziejach głupoty w Polsce” — „politykę uczuć”. Gniew, wkurw, rozczarowanie — wspaniałe motory napędowe, by znów biegać z uciętą głową i majstrować przy tym, co nas zaskoczyło. Jest czym zabić czas. Bo, wiadomo, jak człowiek ma za dużo czasu, to rodzą się głupie myśli. O myślach mądrych ludowa wiedza milczy.
Poza tym myślenia nie widać i jest ciapowate. Nie to co długotrwały mozół w pocie czoła. To się widzi, to budzi szacunek. Dupogodziny. Dlatego pewnie aż 90 procent polskich pracodawców chce, żeby podwładni wrócili ze zdalnej roboty do biur. Inny model przekracza wyobraźnię polskiego ekonoma.
Właśnie: wyobraźnia. Skoro nie pytamy „po co?”, to wyobraźni nie wyćwiczymy. Nie wytworzymy alternatywnych rozwiązań i scenariuszy. Gdybyśmy to robili, można by szukać rozwiązań kryzysów, zanim te się pojawią. Klimat, uchodźcy, demografia, mieszkania, pałac Saski, Centralny Port Komunikacyjny. Kolejka zagrożeń jest długa, ale co to za zabawa? Wolimy gasić niż zapobiegać. Chłopaki to lubią. Strażak ma fajny kask i sikawkę.
Dlatego też Polska ma w nosie badania, analizy, think tanki. A nawet jeśli siłą tradycji lub rozpędu, uczelnie i instytuty coś badają oraz publikują, to bez przełożenia na decydentów i realia. Stąd też brak metodycznych działań, algorytmów, jasnych procedur i opisującego je języka. Wszystkiego, co ułatwia na przykład projektowanie i zarządzanie przestrzenią. W większości miast brak też miejsca, gdzie można by poznać dobrze zakomunikowane plany i zamiary. Makiety i wizualizacje. Wszystko, co stymuluje wyobraźnię i skłania do myślenia o otaczającej rzeczywistości. Żeby choć jedna witryna w miejskim pustostanie, w której przechodzień mógłby sobie popatrzeć na projekty i o nich pomyśleć.
Może to jednak niepotrzebne? Może z ziemską przestrzenią nie ma już żadnych kłopotów. Przecież już ponad dziesięć lat temu działał w parlamencie poselski zespół ds. przestrzeni kosmicznej. Oraz — co już wskazuje na zupełny brak problemów — Parlamentarna Grupa Uśmiechu kolekcjonująca uśmiechy rysowane rękami słynnych ludzi. Mimo że wydarzyło się to naprawdę, trudno to sobie — no właśnie — wyobrazić.
Od czego jednak fachowe lektury. W 1977 roku wyszedł „Wstęp do imagineskopii” — o metodzie poszerzania wyobraźni. Autor: Śledź Otrembus Podgrobelski. Niestety był to tylko dobry żart krakowskiego naukowca Stanisława Moskala. Podobnie jak opisany w dziele imagineskop — przyrząd do poszerzenia wyobraźni, czyli „każdy otwór dziurawiący na wylot jakąkolwiek stałą substancję, uformowany tak, że przez jego przeziór przeprowadzić można bodaj jedną prostą”. Krótko mówiąc — dziura w całym. Zresztą cenna rzecz: szukanie takiej dziury w projektach i zamierzeniach to również pożyteczny wkład w odpowiedź na pytanie „po co?” oraz — w perspektywiczne myślenie.
Ale wiadomo, perspektywa — zwodnicza rzecz. Wszystko zbiega się ostatecznie w jednym małym punkcie. Jednak, odwagi!, w zasadzie nie ma nic do stracenia.
I tak jesteśmy już głęboko w kropce.