Masz zły nastrój? Poczekaj z tą lekturą na lepsze dni. „Dziury w ziemi. Patodeweloperka w Polsce” Łukasza Drozdy to ponury kondensat wiedzy o tym, jak różne formy przyjmuje „patodeweloperka”, kto za nią stał i stoi oraz dlaczego daliśmy się tak urządzić. Są też recepty, ale niełatwe. Lektura obowiązkowa dla wszystkich, którzy nadal wierzą, że rynek wyreguluje sprawy mieszkaniowe.
Termin patodeweloperka przyjął się w Polsce błyskawicznie, co świadczy o tym, jak — mimo marketingowych wypocin deweloperów — odbierane są ich mieszkaniowe „produkty”. Książka „Dziury w ziemi. Patodeweloperka w Polsce” Łukasza Drozdy wypełnia nowe pojęcie skondensowaną treścią, co powinno w przyszłości ułatwić dyskusje i działania naprawcze w sprawach mieszkalnictwa.
Definiując patodeweloperkę Drozda ucina też chyba wysiłki inwestorów, by termin ten jak najszybciej zniknął z języka stając się sezonową ciekawostką. Zostanie z nami raczej tak długo, jak będziemy doświadczać mieszkaniowej mizerii i związanej z nią drożyzny. Czyli na co najmniej trzy dekady. Tyle czasu trwało doprowadzenie do obecnego stanu, zatem można chyba przyjąć, że naprawa potrwa równie długo. Przemianie (o ile w ogóle do niej dojdzie) musi ulec bowiem cały system, bo — jak czytamy u Drozdy:
patodeweloperka nie jest nieprawidłowością w systemie, ale jego naturalnym produktem.
cenne tło i sylwetki
Co zatem znajdziemy w „Dziurach…”? O mieszkaniowych patologiach pisze się i mówi od dawna, ale Drozda zbiera je wreszcie, kataloguje oraz – co w tym wszystkim najciekawsze — przedstawia na szerszym tle. Przeczytamy tu zatem o mniej lub bardziej znanych przykładach fatalnych mieszkań, perwersyjnie małych metrażach, grodzeniu, urbanistyce łanowej, gentryfikacji, mikroapartamentach i tak dalej.
Szczególnie interesujące są jednak rozdziały przybliżające sylwetki czołowych biznesmenów stojących za największymi firmami deweloperskimi oraz fragmenty o współpracujących z nimi politykach wszystkich chyba opcji. Chwała autorowi za przebrnięcie przez tę dość bagienną materię i zsyntetyzowanie jej w przystępnej formie — nasyconej mało znanymi faktami oraz powiązaniami na styku władza-biznes.
Ważne są też sprawy ekonomii: tego, jak podstawowa potrzeba każdego człowieka stała się przedmiotem inwestycyjnych i spekulacyjnych gier — nie tylko w Polsce. Być może nakreślony w „Dziurze…” syntetycznie i rzeczowo obraz sytuacji dotrze wreszcie do głów, które wciąż wierzą w „niewidzialną rękę rynku” oraz mówią o prawie podaży i popytu, choć — co jest oczywiste do dawna — polski rynek mieszkaniowy to nie domena klienta, a wytwórców. To oni od lat narzucają reguły gry i cynicznie wykorzystują ludzkie dążenie do jako takiej życiowej stabilizacji.
spisek, czy zaniechanie?
Jest to, rzecz jasna, pochodną wspominanej często przez Drozdę potężnej nierównowagi między trzema sektorami: mieszkań na sprzedaż, na wynajem o moderowanym czynszu (np. TBS) i komunalnych oraz socjalnych. Nie dziwi zatem, że jedną z recept podanych na ostatnich stronach „Dziur…” jest tworzenie konkurencji dla patodeweloperki w dwóch ostatnich, zaniedbanych przez państwo i samorządy segmentach. Bo, jakkokolwiek demonicznie rysuje się nam obraz polskiej mieszkaniówki, nie jest ona raczej wynikiem Wielkiego Spisku, a wykorzystaniem stymulowanej od czasu do czasu okazji. Drozda zauważa, że
brak działań w sferze danej publicznej to również sposób prowadzenia polityki — w polskim mieszkalnictwie prowadzi się właśnie taka politykę przez zaniechanie. Czy dzieje się to w czyimś interesie, w wyniku systemowego bałaganu lub z powodu czyjejś niewiedzy — to już zupełnie inna kwestia.
Ostatnim zdaniem autor „Dziur…” pobudza apetyt. Chciałoby się zdobyć więcej informacji o tym, co w sprawie mieszkaniówki robili na przykład szeregowi parlamentarzyści różnych kadencji oraz o tym, jakie są ich obecne poglądy na sprawy mieszkalnictwa. Jak głosowali i co opiniowali w komisjach. Dotyczy to również ustaw o planowaniu przestrzennym i prawa budowlanego, które pozwoliły na wiele mieszkaniowych patologii i nie zostały nigdy naprawione.
niedobór architektów
Brakuje też relacji o stanowisku środowiska architektonicznego: zarówno Izby Architektów, jak i SARP-u. Poniekąd dlatego, że stanowisko to było w ostatnich dekadach fantomowe, co jednak także jest znaczącą informacją. Owszem, Drozda wytyka błędy współczesnym projektantom złych osiedli i mieszkań. Szczególnie blado wypadają oni na tle powojennej panoramy polskiego mieszkalnictwa kreślonej na początku książki, ale — mimo kilku wzmianek — chyba nieco za mało jest tu o architektach, jako współwinnych obecnego stanu rzeczy. Może to przez litość? Dlatego, że projektanci są już od dawna na straconej pozycji i albo „tylko wykonają rozkazy” dewelopera, albo wbiją zęby w ścianę?
Może również dlatego, że od pewnego czasu to część architektów lansuje kreatywne sposoby rozwiązania spraw mieszkaniowych, na czele z Agatą Twardoch i jej „Systemem domieszkania”. Drozda cytuje i ją, i socjolożkę Katarzynę Kajdanek badającą zjawisko powrotów do miast z rozpełzających się peryferii, i kilku innych naukowców, Swoimi książkami dostarczyli oni autorowi „Dziur..” solidnego materiału, a dzięki zawartym w książce odnośnikom — staną się one, być może, lekturą dla szerszego niż dotąd grona odbiorców.
będzie game changer?
„Dziury w ziemi”, jako lektura rzeczowa, ale popularna w formie, to zatem must read nie tylko, dla tych, którzy chcą utwierdzić się w swojej ponurej diagnozie polskiej mieszkaniówki, ale — przede wszystkim — dla tych, którzy bagatelizują doświadczaną przez nas mieszkaniową nędzę lub nie chcą jej dostrzec. Tym badziej, że ostatni rozdział prezentuje możliwe rozwiązania sytuacji. Czytelnikami powinni być więc rządzący, parlamentarzyści, samorządowcy oraz — również — deweloperzy. Jest szansa, ze „Dziury…” przeczyta chociaż bardziej odpowiedzialna społecznie grupa inwestorów, o której — by było sprawiedliwie — Drozda wspomina również. Wreszcie to również lektura dla architektów, którzy tkwiąc do lat w chorym systemie zdaja się często nie dostrzegać, w czym biorą udział.
Dwustustronicowa książka Drozdy warta jest kilku godzin czytania i chwilowego obniżenia nastroju, bo po pierwsze — to lektura skondensowana i rzeczowa (choć woła o więcej przypisów do podawanych informacji), a po drugie — napisana wartko i dynamicznie. Drozda, socjolog i urbanista, od nieco przyciężkiego „Uszlachetniania przestrzeni...”, dzieła poświęconego gentryfikacji — zdołał nabrać lekkości i polotu. Balansuje umiejętnie między poziomem akademickim i popularnym, zestawia trafnie twarde dane statystyczne z wybranymi przypadkami o bardziej anegdotycznym, „reportażowym” charakterze.
Nie boi się również nazywać fatalnych zjawisk po imieniu, a jednocześnie nigdy nie przeobraża się w ludowego trybuna. A czy „Dziury…” zmienią cokolwiek w polskim mieszkalnictwie? To już loteria. Przed Drozdą wiele już napisano o mieszkaniowych patologiach i — jak dotąd — niedużo z tego wynikło. Ale, może to właśnie monografia polskiej patodeweloperki stanie się długo wyczekiwanym game changerem. Oby.
Jakub Głaz
„Dziury w ziemi. Patodeweloperka w Polsce” Łukasz Drozda
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2023