Recenzja książki ukazała się w A&B 10'2021
Kim był Ludwig Mies van der Rohe? Geniuszem architektury? Bezkompromisowym wizjonerem? Aroganckim kobieciarzem? Narcystycznym bufonem? Komiks „Mies” jest próbą odpowiedzi na wielokrotnie zadawane pytanie: czy wielki twórca może być jednocześnie małym człowiekiem? Próbą intrygującą, aczkolwiek nie wolną od pewnych niedociągnięć.
Komiksy o architektach i architekturze zajmują niewielką, niemal niezauważalną część potężnego uniwersum powieści obrazkowych. Czyżby forma, którą do muzeów i galerii wprowadził w latach 60. XX wieku Roy Lichtenstein, była wciąż zbyt mało poważna, aby opowiadać o losach wielkich budowniczych? Odpowiednia, by przedstawiać losy wyimaginowanych superbohaterów w obcisłych trykotach, ale niestosowna dla historii Le Corbusiera lub Karla Friedricha Schinkla?
Na polskim rynku przełom stanowił wydany przez Centrum Architektury zeszyt o Robercie Mosesie. „Ukryty władca Nowego Jorku” prezentował mało znaną stronę architektury — polityczne kulisy wielkich projektów. Jej bohater, niczym ojciec Bruce’a Wayne’a (Batmana) chciał uzdrowić Nowy Jork — Gotham City. Tradycyjna, ale jednocześnie wolna od banalnej ilustracyjności narracja oraz współgrająca z nią forma graficzna, ukazywały niejednoznaczność bohatera i jego działań. Pobudzały do refleksji. Tym chętniej zatem sięgnąłem po komiks poświęcony Ludwigowi Miesowi van der Rohe.
Polscy wydawcy komiksu autorstwa hiszpańskiego twórcy Agustína Ferrera Casasa zdecydowali się opatrzyć go podtytułem, którego zadaniem miało zapewne być wyjaśnienie potencjalnemu odbiorcy, że oto leży przed nim historia „skomplikowanego życia architekta minimalisty”. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że oryginalny tytuł „Mies” lepiej oddawał istotę książki. Sugerował pewną tajemnicę. Był minimalistyczny niczym dojrzałe dzieła van der Rohe. Stanowił emanację ego architekta. Wreszcie wywoływał odległe skojarzenia z klasycznymi seriami komiksowymi o superbohaterach.
okładki komiksu „Mies. Skomplikowane życie architekta minimalisty”
© Centrum Architektury
Instytucja superbohatera jest bowiem nierozerwalnie związana z fenomenem historii obrazkowej. Czy możemy uznać Miesa za jednego z nich? Za superarchitekta władającego tajemniczą supermocą? Jeśli tak, to jego odpowiednika należałoby szukać wśród schwarzcharakterów pokroju Wilsona Fiska czy Harveya Denta. Van der Rohe to arogancki kobieciarz. Przekonany o własnym geniuszu egoista. Człowiek, który, według jego przyjaciela, Philipa Johnsona, „dla dobrego projektu zawarłby pakt nawet z samym diabłem”. Czy tak wygląda superheros modernizmu?
Cyrografem Miesa miały stać się projekty Reichsbanku oraz pawilonu niemieckiego na wystawę światową w Brukseli w 1935 roku. Jak pisała Celina B. Welch, van der Rohe snuł plany, by zostać „architektem Niemiec”. Co ciekawe, podobne ambicje miał Walter Gropius. Czyżby to one stanowiły źródło wieloletnich animozji dwóch dyrektorów Bauhausu, które rozpoczęły się jeszcze w pracowni Petera Behrensa i trwały długo po zakończeniu wojny, gdy Gropius wykładał na Harvardzie, a van der Rohe w znacznie mniej prestiżowym Illinois Institute of Technology?
Van der Rohe pragnął, by jego „schinklowski modernizm” stał się architektoniczną manifestacją narodowej dumy i mocy. W tym celu podjął dwuznaczną grę z samym diabłem. Starał się zaspokoić jego żądania i ambicje. Poszukiwał aryjskiego ducha modernizmu. Wkomponował nawet swastykę w swoje minimalistyczne projekty. Mimo starań architekta szatan jednak zdeptał cyrograf i odrzucił ofiarowaną mu duszę projektanta. To nie jedyna dwuznaczność w historii o architekcie minimaliście.
Gdy poznajemy Miesa van der Rohe, uznany architekt jest już schorowanym starym człowiekiem, który samolotem linii Pan-Am leci do Berlina Zachodniego na uroczystość wmurowania kamienia węgielnego pod budowę swojego ostatniego dzieła — budynku Neue Nationalgalerie. Towarzyszy mu młody projektant, Dirk Lohan, wnuk twórcy. Van der Rohe w komiksie Casasa nie ma w sobie nic z miłego staruszka snującego nostalgiczną opowieść o dawnych czasach. Przeciwnie, jawi się jako rubasznie rechoczący, żłopiący martini antypatyczny narcyz, który lubieżnym wzrokiem omiata sylwetki stewardess, wspominając swoje liczne romanse. Mimo upływu czasu, nadal żywi urazy i nie zauważa własnych błędów. „Zawsze robię wszystko najlepiej, jak potrafię!” — mówi. — „Jestem tylko architektem!”.
Sposób przedstawienia bohatera i prowadzenia narracji należą z pewnością do najmocniejszych stron komiksu. Autor przełamuje szkolny schemat „urodził się — tworzył — zmarł”, a zamiast jedynej słusznej i pozornie obiektywnej Historii prezentuje fragmenty różnych historii indywidualnych. Ich źródłem jest pamięć Miesa van der Rohe, która często okazuje się zawodna bądź wybiórcza. Architekt kluczy, gubi wątki lub łączy je w zaskakujący sposób. Nieoczywiste skojarzenia i dygresje oplatają wspomnienia zdarzeń i towarzyszących im emocji. Tylko od nas zależy, który wątek uznamy za prawdziwy, a który za kreację architekta.
© Centrum Architektury
Niestety prosta forma graficzna opowieści nie prezentuje równie wysokiego poziomu jak jej scenariusz. Świat komiksu oferuje szerokie spektrum możliwości. Od finezyjnej kreski Rosińskiego, poprzez poszarpane kształty wychodzące spod ręki Enki Bilala, nieoczywiste kompozycje Franka Millera po brutalną satyrę Roberta Crumba. Mies miał to nieszczęście, że zilustrowania jego życia podjął się autor operujący kreską mało zindywidualizowaną. Prezentujący manierę twórczą charakterystyczną dla komiksów edukacyjnych z ich nadmierną dosłownością. Szkoda, bo przecież bez trudu można wyobrazić sobie historię Miesa van der Rohe opowiedzianą rysunkami w konwencji czarno-białego graficznego minimalizmu („mniej znaczy więcej!”) czy ekspresjonizmu lat 20. XX wieku.
Po „Skomplikowane życie architekta minimalisty” warto sięgnąć nawet wówczas, gdy nie jesteśmy miłośnikami komiksów — chociażby po to, by samemu spróbować odpowiedzieć na pytanie, czy historia van der Rohe to w rzeczywistości historia architekta minimalisty? A może idealisty, który dla swojej bezkompromisowej wizji architektury gotów był poświęcić wszystko? Egoisty, który nie liczył się z nikim i niczym, dążąc do realizacji swego największego marzenia — budowy „katedry”?
Komiks Agustína Ferrera Casasa skłania do refleksji nad istotą zawodu architekta. Charles Jencks w jednej ze swoich książek zamieścił rysunek kolumny, na której pojawiają się trzy sentencje „Less is more”, „Less is bore”, „I am a whore”. Ich autorami są odpowiednio van der Rohe, Robert Venturi i Philip Johnson. W zamyśle autora miały one ukazywać ewolucję postawy twórczej w XX stuleciu. Po lekturze „Skomplikowanego życia architekta minimalisty” mam nieodparte wrażenie, że złośliwe, autoironiczne słowa Johnsona są znacznie bardziej prawdziwe, niż skłonni bylibyśmy przypuszczać…
Błażej Ciarkowski
Ilustracje udostępnione dzięki uprzejmości wydawnictwa Centrum Architektury.