Dziś pozwolę sobie powitać Państwa takim oto drobnym żarcikiem. Co mówi władzom samorządowym na pożegnanie firma budowlana, której zlecono wcześniej budowę fontanny na placu?
— Do zobaczenia wkrótce.
Ok. Skoro pożywiliśmy się już sucharkiem to czas na pyszną kawusię, która zaraz Państwa postawi na kolana w ten przygnębiający listopadowy poniedziałek. Tym o to zwinnym sposobem przechodzimy do głównego tematu, czyli niezwykłego: pięć tysięcy trzysta osiemdziesiątego drugiego odosobnionego przypadku rozjechania samochodem fontanny w naszym kraju, a dokładniej tym razem w Krakowie na placu Axentowicza, malarza portrecisty, pejzażysty i ogólnie rzecz biorąc geniusza rywalizującego do nazwy tego miejsca z funkcjonującym tu równolegle, ale jakby z niewiadomych powodów, rzadziej akcentowanym medialnie skwerem imienia Więźniów Obozu Zagłady.
Kraków — fontanna na placu Axentowicza
fot.: Aleksandra Kloc, Paweł Mrozek
fontanna na placu Axentowicza w Krakowie
fot.: Izabela Solecka
Jak zwykle w takiej sytuacji jak dziś, dla tych, którzy z zagadnieniem niecodziennie rozjeżdżanych fontann nie są — jak to się mówi — otrzaskani, zalecam wykonać sobie takie ćwiczenie googlowe i wpisać w wyszukiwarkę, w dowolnym języku, jaki państwu przyjdzie do głowy, frazę „samochód w fontannie”. Gwarantuję, że rezultaty tego eksperymentu z pewnością przyprawią Państwa o nieziemskie zdumienie. Otóż, podczas gdy w we wszystkich innych językach, które zeszły z placu budowy wieży Babel, odnajdziecie co najwyżej ekscentryczne przypadki pretensjonalnych instalacji artystycznych, tak w języku polskim oczom naszym powinna objawić się prawdziwa rzeź płatów czołowych kory mózgowej, nieprzebrana galeria istnego masochizmu w przestrzeni i masowego mordu na parkowych instalacjach wodnych uciech. Przyznam się, że jako pierwszy śmiałek, który podjął się wykonania tego eksperymentu na sobie, początkowo nie dowierzałem w jego empiryczne wyniki. Jednak „sajens is sajens”, okazuje się, że wesołe demolowanie samochodami fontann jest gatunkiem w stu procentach polsko-endemicznym występującym licznie na obszarze zurbanizowanym całego naszego kraju w okresie przeważnie jesienno-wiosennym, zaś głównymi bohaterami tego dramatu, poza oczywiście nami, czyli tragicznym narodowym bohaterem zbiorowym, jest najczęściej radiowóz, karetka, służby komunalne, tudzież rzadziej jakiś leniwy kurier, czy też po prostu tak zwany przysłowiowy pan w Iveko, który chciał sobie tylko skrócić drogę.
fontanna na placu Axentowicza w Krakowie
fot.: Dawid Solecki
Nie to jednak jest w tym wszystkim tak naprawdę istotne kto, gdzie wjechał i co tam robił. Te wszystkie mikro historie to tylko szum kwantowy i z naukowego punktu widzenia element nieistotny przy setkach podobnych zdarzeń, jednocześnie niewyjaśnionych przyczyn wspólnych wyłącznie dla obszaru mieszczącego się w obrębie granic naszego państwa. Najciekawszym pytaniem, jakie można zadać w takiej sytuacji, jest „Co jest, proszę Państwa, z nami nie tak kurde fajans?” Dziś pytanie, dziś odpowiedź więc odpowiadam. Prawdopodobnie mamy przeskrobane bardzo wiele i jak to się mówi bardzo wiele za pazuchą, ale moja przytomna teoria jest taka, że jesteśmy krajem pogranicza ze światem biedy, nędzy i niskich standardów oraz światem bogactwa, postępu i wysokiej kultury. Przy czym jesteśmy akurat w takim nieszczęśliwym punkcie owego equilibrium, że z tego pierwszego bierzemy niskie standardy, a z tego drugiego interesuje nas tylko bogactwo i tym sposobem hokus-pokus staliśmy się unikatowym w skali świata krajem, który masowo inwestuje w pełne blichtru i splendoru przestrzenie publiczne, bo nas stać i lubimy bryzgać w takie zbytki kapitałem, a jednocześnie, gdy przychodzi do ich nudnej codziennej eksploatacji, zachowujemy się jak banda dzikich ludzi, którzy dopiero co zeszli z gór gdzie ukrywali się dotychczas w jaskiniach przez ostatnie 20 tys. lat.
Ale ok. Zastanówmy się, czy istnieje dla nas jeszcze jakaś nadzieja? Odpowiem również krótko, aby nie trzymać Państwa w niepewności, nadziei oczywiście nie ma, ale za to może istnieją jakieś rozwiązania, które choć niesatysfakcjonujące, bo nie zamierzamy przecież nikogo powiesić, to jednak być może umożliwiające nam zatrzymanie tego niekorzystnie kosztownego zjawiska i zabawy w ciuciubabkę pod tytułem zaprojektuj, wybuduj i remontuj potem na nasz koszt do czasu nadejścia Pana. Dlatego z tej okazji, aby nie nadwyrężać Państwa cierpliwości, przeanalizowałem wszystkie możliwości zaradzenia tej biedzie i wyeliminowałem z procesu myślowego wszystkie te działania, które uznałem za niemożliwe do wykonania w Polsce. Zacznijmy od tego, czego „niedasie”.
-
Egzekwowanie przepisów o ruchu drogowym — nie ma tu za wiele do tłumaczenia. Wszyscy wiemy, że w Polsce takie coś nie działa i nigdy nie będzie działać, w szczególności w odniesieniu do chodników. Nawet, jednak gdyby miało zadziałać, to przecież wprowadzenie tej wzmożonej społecznej opresji zwanej dalej standardami normalnego współżycia w krajach bardziej cywilizowanych, w celu ograniczenia tej zmotoryzowanej afirmacji wolności w przestrzeni publicznej na pewno zamordowałoby nasze biedne umęczone PKB tego kraju jak bum-cyk-cyk i doprowadziło do okrutnego bezrobocia oraz bankructwa finansów publicznych. Zmuszanie ludzi do myślenia i przestrzegania praw, szczególnie praw fizyki, jak wiemy, zazwyczaj nie czyni ich szczęśliwszymi, ani bardziej skłonnymi do poświęceń.
-
Zmiana przepisów prawa i całkowity zakaz poruszania się, parkowania czy lewitowania samochodów na obszarze chodników i generalnie poza nawierzchnią drogi, która jest do tego zaprojektowana, w odróżnieniu od nawierzchni chodników, które nie są do tego zaprojektowane i dlatego najczęściej wyglądają jak wczesny okres badań archeologiczny w Pompejach — nie. Bunt, zamieszki, kryzysy tożsamości narodowej i rozbiory. Coś mi się wydaje, że to też „aintgonnaheppen”.
-
Poinstruowanie wszystkich służb, zakładów budżetowych i firm komunalnych oraz kooperujących, które zazwyczaj korzystając z faktu, że mają na dachu migające światełko i robią „łuju-łuju”, najchętniej wjechałyby do krypty pod Wawelem, gdyby mogły się tam zmieścić na schodach samochodem — no więc to też jest niemożliwe, takich ludzi jest przecież czternaście miliardów i wciąż się rodzą i nie da się do wszystkich dotrzeć z edukacyjnym przekazem, bo kto by miał to niby zrobić? Zarząd Zieleni? Pfff.
-
To może zmiana sposobu projektowania fontann i powrót do bardziej tradycyjnych form z wydzieloną niecką na wodę — yym. To również jest absolutnie niemożliwe, bo każdy architekt, który podejmuje się zadania, jest święcie przekonany, że jeżeli zaprojektuje fontannę na wzór klepanych masowo w tym kraju od zaledwie 30 lat wilczych dołów z tryskaczami, to wespnie się tym sposobem na wyżyny progresywnej nowoczesności, dołączy do elity i odciśnie swój monumentalny ślad w historii sztuki architektury krajobrazu. Zaś z kolei jak zaprojektuje coś normalnego, to będzie beee, fuuu, PRL i jak tak można, kto to widział. No i będą się z niego śmiali koledzy. Wierzcie mi, znam architektów, baa, sam jestem jednym z nich. Gwarantuję Państwu to się nie stanie.
Jest źle, ale nie popadajmy jeszcze w panikę. Tak więc sami Państwo widzą, że spektrum środków ratunkowo-zapobiegawczych ni z tego, ni z owego, z bardzo obfitego asortymentu zaczyna powoli wyglądać dramatycznie ubogo, jak półki piekarni przed zamknięciem na długi weekend. Co więc możemy w takiej sytuacji jeszcze zrobić w przestrzeni publicznej uzbrojeni jedynie w kilogram bułki tartej i ostatnią ocalałą z pogromu hartowaną bagietkę taktyczną? Otóż zostaje nam już tylko jedno wyjście. Ostatnia deska ratunku sprytnego samorządowca, czyli instalacja artystyczna. W tym wypadku nakieruję Państwa od razu na właściwy rodzaj artystycznej instalacji, aby czasem nie zabłądzić w tym pojemnym sformułowaniu. Mam na myśli oczywiście trwałą formę przestrzenną w postaci betonowej barykady przeciwczołgowej. Ale nie takiej lipnej jak te, co to Rosjanie nawieźli z marketu budowlanego na linię frontu w Donbasie, bo to to każdy Romek ze Stefanem sobie spokojnie przesuną zderzakiem. Bądźmy poważni. Aby powstrzymać szarżę polskiej ciężkiej husarii zmotoryzowanej, potrzebny jest prawdziwy parkowy Wał Atlantycki albo inna linia Maginota najeżona przeciwczołgowymi smoczymi zębami oraz płonącą fosą, w której pływać będą żaroodporne aligatory, no, i dopiero może, może unikniemy części tych wypadków. Stąd też moja nieśmiała propozycja na początek, aby metodą design thinking wdrożyć takie oto prototypowanie.
fontanna na placu Axentowicza w Krakowie — autorska propozycja instalacji militarno-artystycznej zabezpieczającej fontannę
© Paweł Mrozek
fontanna na placu Axentowicza w Krakowie — autorska propozycja instalacji militarno-artystycznej zabezpieczającej fontannę
© Paweł Mrozek
fontanna na placu Axentowicza w Krakowie — autorska propozycja instalacji militarno-artystycznej zabezpieczającej fontannę
© Paweł Mrozek
fontanna na placu Axentowicza w Krakowie — autorska propozycja instalacji militarno-artystycznej zabezpieczającej fontannę
© Paweł Mrozek
Wiem, wiem, mogliście poczuć się zaskoczeni tą koncepcją, ale nie powinien nikogo dziwić fakt, że przygotowania do stworzenia tego tekstu poczyniłem już na długo, zanim dzisiejsi zawodnicy z Krakowa stojąc po pas w gruzowisku, uświadomili sobie, że właśnie się okryli nieśmiertelną sławą. Na zakończenie jeszcze jedna myśl. Jak powiedział swego czasu Albert Einstein „Szaleństwem jest robić wciąż i wciąż to samo, ale oczekiwać innych rezultatów” i tym mądrym aforyzmem pozdrawiamy dziś Zarząd Zieleni Miejskiej w Krakowie, który w swojej szybkiej i zdecydowanej reakcji na zaistniałą sytuację zadeklarował, że fontanna na placu Axentowicza zostanie rychło naprawiona. Zdradzę wam sekret drogi tutejszy zarządzie. Nikogo nie obchodzi czy fontanna zostanie szybko naprawiona, aby móc za rok zostać ponownie rozjechana, tylko czy potraficie tym razem zrobić to lepiej.