„10 pytań do…” to cykl krótkich rozmów z architektami i architektkami, do których kierujemy tę samą pulę pytań. W dzisiejszej odsłonie o odpowiedzi poprosiliśmy Wojciecha Targowskiego z pracowni FORT TARGOWSKI.
Wojciech Targowski ukończył studia na Wydziale Architektury Politechniki Gdańskiej, gdzie pracuje od 1982 roku. Był współzałożycielem pracowni projektowej w Spółdzielni Pracy „Twórczość Architektoniczna” w Gdańsku oraz działającej od 1989 roku pracowni FORT. Od 2017 roku jest właścicielem biura FORT TARGOWSKI.
1. Architektura w trzech słowach…?
Nie umiem sprostać temu pytaniu. Tak daleka intelektualna lapidarność przekracza moje możliwości. Może więc pół żartem, pół serio:
a. wolność,
b. równość,
c. braterstwo.
2. Trzy najważniejsze dla Ciebie budynki…?
a. Pierwszą architektoniczną fascynacją była modernistyczna willa przy ulicy mojego dzieciństwa. W tym, w istocie niepozornym budynku było coś, czego rzecz jasna nie umiałem nazwać. Musiało to jednak wyróżniać go z szeregu przedwojennych realizacji ul. Legionów w moim mieście rodzinnym Toruniu. Po latach odkryłem, że była to willa własna wybitnego architekta‑modernisty, a zarazem historyka architektury Kazimierza Ulatowskiego, autora „Architektury włoskiego renesansu” — książki‑nauczycielki pokoleń architektów. Znamienne i pouczające jest spotkanie tych dwóch, przeciwstawnych, na pierwszy rzut oka, pól zainteresowań w jednej osobie twórcy.
b. W swojej najwcześniejszej, studenckiej podróży architektonicznej trafiłem do Helsinek. Charles Jencks ogłosił już śmierć architektury modernistycznej, ale fińskie dokonania nieodmiennie fascynowały moich profesorów. Miałem wreszcie okazję skonfrontować swoje wyobrażenie o wielkości dzieła ze światem realnym. Tak poznałem Finlandia Talo Alvara Aalto. Zachwyt nad powściągliwą elegancją tego budynku pozostał do dziś.
c. Późniejsze i obecne fascynacje są coraz to inne, zbyt mnogie i ulotne, by móc je trwale odnotować. Pamiętam zachwyt nad błyskotliwie inteligentną, niecodziennie dowcipną fasadą Instytutu Świata Arabskiego Jeana Nouvela, zauroczenie Ratuszem w Murcji, gdzie trafności dzieła Rafaela Moneo doświadczyć można jedynie pośrodku placu, gdy ma się świadomość wznoszącej się za plecami barokowej obfitości fasady Katedry Santa Iglesia, czy zaskoczenie odwagą duetu Herzog & de Meuron, obdarowujących układny Hamburg nieoczekiwaną ekspresją Elbphilharmonie.
Tak więc z każdą podróżą pojawiają się fascynacje nowe, których temperatura, w powodzi doznań, co chwilę rośnie i opada.
3. Najważniejsza książka o architekturze…?
Tu odpowiadam nieodmiennie: „Barbarzyńca w ogrodzie” Zbigniewa Herberta. Nie wiem, czy można nazwać tę książkę, książką o architekturze? To zbiór esejów o fascynacji pięknem, tworzeniem, europejską tożsamością. Można w niej odnaleźć rozdział poświęcony stricte architektom — naszym poprzednikom, budowniczym katedr. Wczytując się w sugestywną prozę, ulega się nostalgii, tęsknocie do wzniosłości, zdawać by się mogło, nieosiągalnej wizji. Wielkość tych, którzy warzyli się na jej realizacje, wyznacza standard, któremu chyba niepodobna sprostać.
4. Najbardziej inspirujące miasto i dlaczego…?
W latach dziewięćdziesiątych z premedytacją, powracając z każdego wypadu na zachód Europy, choć na chwilę odwiedzałem Berlin. Czyniłem to nie po to, by podziwiać hity współczesnej architektury, ale by z zazdrością obserwować żelazną konsekwencję w porządkowaniu urbanistyki miasta, w myśl której architektura musiała zejść na drugi plan. To wciąż przydatna i aktualna, ale bardzo pragmatyczna inspiracja. Poszukiwanie głębszych doznań napotyka na trudność z obfitością.
Obecnie, wiele miast, które z niekłamanym zachwytem odwiedzam, epatuje mnogością oferowanych przeżyć. To bogactwo nuży i w pewnym momencie studzi wrażliwość. Może więc najbardziej inspirujące miasta to te nieistniejące, „Niewidzialne miasta” Italo Calvino?
5. Architekt, z którym chciałbyś coś zaprojektować i dlaczego…?
Na pewno żadna z gwiazd. Nie zniósłbym wielkości, z którą nawet nie wypadałoby się spierać. Wielki architekt, z którym chciałbym pracować, musiałby oddać część siebie, zrezygnować przynajmniej z ułamka swojej osobowości. To trudne do wyobrażenia. Współtworzyć można tylko z równym. Tego się trzymam.
6. Rysunek odręczny czy rysunek komputerowy?
Oczywiście zapomniany, współcześnie prawie zupełnie wyparty technologicznym postępem, rysunek odręczny.
Rysunek komputerowy perfekcyjnie odwzorowuje geometrię. Coraz sprawniej oddaje kolory i faktury. Stanowi doskonale obiektywny załącznik do umów cywilno‑prawnych. Jest idealną lub raczej wyidealizowaną widokówką z przyszłości. Komputerowa symulacja skupia się perspektywicznymi zbiegami w oku widza. Siłą rzeczy pomija widzenie peryferyjne, które według wielu ważniejsze jest w skutecznym odbiorze. Skoncentrowanej na szczegółach, komputerowej wizji trudno jest oddać genius loci, właściwość ulotną, ale intuicyjnie dostrzegalną i powszechnie pożądaną.
Rysunek odręczny może przekazać coś więcej. Coś, co być może jest istotniejsze — atmosferę budowanej przestrzeni. Ponadto, w przedstawieniu warto czasem czegoś nie dopowiedzieć, pozostawić wyobraźni odbiorcy, odłożyć na później decyzję.
Jak bardzo stęskniliśmy się za manualnym rysunkiem, świadczy najlepiej rosnąca sprawność oprogramowania starającego się doskonale udawać niedoskonałą, odręcznie kreśloną linię.
7. Makieta czy model 3D?
Podobnie jak w przypadku komputerowego rysunku, bez modeli 3D trudno sobie wyobrazić projektowanie. Makieta jednak, a zwłaszcza jej modelowanie, to prawdziwa przygoda. Makieta rozczula nastrojem zminiaturyzowanych światów dziecinnych zabaw, gdzie wśród domków z klocków rozgrywa się prawdziwe życie. Budując makietę, naprawdę bawimy się architekturą. To wreszcie jest ten moment radosnej gry, za którym tak tęsknimy w codzienności. Nigdzie indziej w takim stopniu nie zostaje uruchomiona fantazja, nigdzie indziej fantazja nie jest tak przekonująco autentyczna. Szkoda, że tak rzadko stać nas na to by zabawie tej poświęcić czas.
8. Modernizm czy postmodernizm?
Należę do pokolenia, w którym na mgnienie rozkwitło marzenie o postmodernistycznym życiu w postmodernistycznej scenerii. Wyczerpanie niewiarygodną nudą skrajnego produktu ery nowoczesności — sprefabrykowanego socjalistycznego bloku sprawiło, że trudno było nie uwierzyć, że „mniej znaczy nudniej”. Zauroczenie nie trwało długo. Gdy wraz z przemianami lat 90. nastała era odreagowywania i kraj zaroił się od strojnych dworków i kamieniczek, pojawiła się nieodparta tęsknota do powściągliwości modernizmu.
Jednak więc modernizm i to w dodatku z pogłębionym pokłonem dla skrajnego, „wytrawnego” brutalizmu. Niezapomniana wystawa „SOS brutalism” we Frankfurckim DAM 2017/2018, przestrzegała przed pochopną oceną, uczyła pokory. Kto wie, czy czas brutalizmu to nie ostatni moment, gdy architektura była jeszcze, może rzeczywiście nadto opresyjną, ale dostojną królową sztuk?
Z postmodernizmu pozostał szacunek do tradycyjnej przestrzeni miejskiej. Tu modernizm zdaje się przegrywać.
9. Praca po godzinach czy sport?
Rzecz jasna sport: sprinterski wyścig z terminami, bieg z przeszkodami ustawianymi perfekcyjnie przez coraz sprytniejszą biurokrację, zaawansowane sporty walki z wszystkimi, a na koniec podnoszenie ciężarów odpowiedzialności. Oczywiście to wszystko po godzinach.
10. Architektura czy biznes?
Tu chyba nie ma wyboru: i architektura i biznes. Autorskie studia architektoniczne ustępują miejsca specjalistycznym korporacjom projektowym. Zaawansowane technologie, sformalizowane wymogi, gąszcze obwarowań administracyjnych preferują organizmy składające się z coraz bardziej wyspecjalizowanej, anonimowej kadry. To oczywiście jest już biznes i bez jego rozumienia architektoniczna twórczość nie ma racji bytu.
Jeśli macie propozycje pytań, jakie chcielibyście, abyśmy zadali lub osoby architektów, których odpowiedzi na te pytania chcecie poznać — dajcie znać w komentarzach.