Z cyklu „Spotkanie z Mistrzem” — Oskar Grąbczewski (OVO Grąbczewscy Architekci)
[materiał oryginalny A&B 11'2019]
Z Oskarem Grąbczewskim z pracowni OVO Grąbczewscy Architekci — gościem jednego z tegorocznych sarpowskich „Spotkań z Mistrzem”, współautorem, między innymi, Muzeum Ognia w Żorach, Pawilonu Paleontologicznego w Krasiejowie i Centrum Administracyjnego Gminy Wielka Wieś — rozmawia Marek Kaszyński.
Oskar Grąbczewski
fot.: Natalia Pośnik © OVO Grąbczewscy Architekci
Marek Kaszyński: Daniel Libeskind powiedział o Muzeum Ognia w Żorach: „To niesamowite, że tutaj, wśród dróg i rozjazdów, można znaleźć tak wspaniały budynek. Jego architektura jest światowej klasy”. Trudno chyba marzyć o lepszej recenzji dla swojej działalności?
Oskar Grąbczewski: Samą wizytę w Żorach Daniela Libeskinda, który jest wielką gwiazdą architektury, traktujemy jako wyróżnienie. Rzeczywiście mieliśmy możliwość zrealizowania niekonwencjonalnego obiektu i okazja pokazania go Libeskindowi była dla nas bardzo ważnym momentem.
Marek: Pracownię OVO Grąbczewscy Architekci prowadzisz wspólnie z żoną Barbarą Grąbczewską od 2002 roku. Wcześniej również razem pracowaliście u innego katowickiego mistrza Ryszarda Jurkowskiego. Jak wygląda Wasza współpraca, jak się dzielicie obowiązkami?
Oskar: Talenty i umiejętności Basi budzą mój podziw i zawsze powtarzam, że jeżeli zrobię coś sam, to mam pewność, że jest to zrobione dobrze, ale jeżeli zrobi to Basia, to mam pewność, że jest to zrobione lepiej. Nad tematami pracujemy razem, szczególnie na etapie koncepcji. Projektowanie jest trudnym procesem, więc możliwość skonfrontowania opinii z drugą osobą jest bezcenna i zawsze wzbogaca. Od kilku lat pracuje z nami nasz syn Marek, który świetnie odnajduje się w tym systemie i ma bardzo duży wpływ na nasze wspólne projekty. Staramy się robić burze mózgów, cały zespół zgłasza pomysły i dyskutuje nad koncepcją, a my tym procesem kierujemy. W kolejnych fazach projektowania Basia przeważnie przejmuje prowadzenie projektu budowlanego, wspólnie koordynujemy pracę zespołu, a ja pełnię nadzory na budowie. Kiedyś ten podział wynikał z faktu, że świat budowy był bardzo „męski”, teraz na szczęście się to zmienia — i w architekturze, i w budownictwie pracuje coraz więcej kobiet, co bardzo pozytywnie wpływa zarówno na atmosferę, jak i na merytoryczny poziom narad.
Muzeum Ognia w Żorach
proj.: OVO Grąbczewscy Architekci — Barbara Grąbczewska, Oskar Grąbczewski; współpraca: Beata Kosok, Marta Musiał, Agnieszka Krzysztonek, Martyna Wojtuszek, 2015
fot.: Tomasz Zakrzewski/archifolio
Marek: Wróćmy do Muzeum Ognia w Żorach, które jest bodaj najbardziej rozpoznawalnym z Waszych budynków. Obiekt był wielokrotnie nagradzany w kraju i za granicą, został też nominowany do Nagrody Miesa van der Rohe. Stoi za nim fascynująca historia, rozpoczynająca się od tego, że nie od zawsze miał być Muzeum Ognia.
Oskar: Zlecenie, które otrzymaliśmy, dotyczyło zaprojektowania pawilonu promocyjnego dla miasta Żory. Pierwotnie wyobrażałem sobie, że będzie to minimalistyczny obiekt na wzór Domu pani Farnsworth (proj.: Ludwig Mies van der Rohe, 1950 — przyp. MK) lub Szklanego Domu (proj.: Philip Johnson, 1949 — przyp. MK). Miałem więc taką piękną wizję, kiedy w projekt włączyła się Basia i okazało się, że po pierwsze koncepcja nie pasuje do miejsca, a po drugie nie mieści się na działce, przez którą w różnych kierunkach przebiegają magistralne sieci uzbrojenia terenu… Zaczęliśmy od początku. Nazwa Żor pochodzi od ognia i wypalania lasów, ale w historię miasta wpisują się również pożary. Na pamiątkę jednego z nich od trzystu lat odbywa się festyn — Święto Ognia. Zwróciliśmy też uwagę na maskotkę miasta Żory, którą jest płomyk Żorek (projekt Marzeny Sternal, wyłoniony w konkursie z 2000 roku — przyp. MK). Zauważyliśmy, że przeznaczoną do zabudowy część działki można zinterpretować jako ekspresjonistyczną lub kubiczną impresję ognia. Koncepcja budynku polega na wpisaniu w ten kształt ścian wykończonych w miedzi i realizacji w środku przestrzeni wielofunkcyjnej. Pawilon od początku miał więc silne konotacje z ogniem, choć pomysł, że powstanie w nim multimedialne Muzeum Ognia, pojawił się później. Niespodziewanie budynek stał się międzynarodową, wielokrotnie publikowaną sensacją i wizytówką miasta Żory. Bardzo nas cieszy, że poprzez architekturę wykreowaliśmy zdarzenie przestrzenne, które wykracza poza ramy architektury i staje się wartością samą w sobie, że ludzie identyfikują miasto z tym budynkiem.
Centrum Administracyjne Gminy Wielka Wieś
proj.: OVO Grąbczewscy Architekci — Barbara Grąbczewska, Oskar Grąbczewski; współpraca: Magdalena Kaiser, Agnieszka Krzysztonek, 2016
fot.: Tomasz Zakrzewski/archifolio
Marek: Ważny budynek — Centrum Administracyjne — zaprojektowaliście również dla gminy Wielka Wieś pod Krakowem. Jest on zupełnie inny niż Muzeum Ognia, zamiast ekspresyjnych form ma prostopadłościenne bryły, zamiast ognistej blachy — kamień. Jaka jest historia tego obiektu?
Oskar: Jestem zwolennikiem architektury, która ma rys autorski, ale nie uważam, że ten sam pomysł formalny należy powtarzać w kilku budynkach. Jest wielu rozpoznawalnych architektów. Realizacje Zahy Hadid, Daniela Libeskinda czy Tadao Ando są wybitne, ale wolę takich architektów, jak Herzog i de Meuron, Rem Koolhaas czy Peter Zumthor, którzy do każdego projektu podchodzą zupełnie inaczej. My również staramy się nie wracać do sprawdzonych kalek. Centrum Administracyjne Wielkiej Wsi jest wynikiem wygranego konkursu, jak się potem dowiedzieliśmy wygranego dlatego, że zaprojektowaliśmy najprostszy i najbardziej ekonomiczny budynek. Chcieliśmy, aby wpasował się w lokalną tradycję i krajobraz, a ponieważ gmina Wielka Wieś kojarzona jest z wapieniem, zdecydowaliśmy, że będzie to materiał elewacyjny. Zależało nam, aby był układany na elewacji w sposób „dziki”, narysowaliśmy nawet wzorniki dla ekip budowlanych robiących poszczególne partie ścian. Urok budynku polega na tym, że mieni się, gdy padające na niego światło ślizga się po elewacji. Cienie bardzo dobrze uzupełniają plastykę budynku z jasnego wapienia, a na takim efekcie nam zależało.
Łaźnia Łańcuszkowa w Zabrzu
proj.: Konior Studio & OVO Grąbczewscy Architekci — Barbara Grąbczewska, Oskar Grąbczewski, Tomasz Konior; współpraca: Katarzyna Kunsdorff, Marta Musiał, Ewa Stelmach, 2017
fot.: Tomasz Zakrzewski/archifolio
Marek: Indywidualnego podejścia, o jakim mówisz, wymagała również Łaźnia Łańcuszkowa kopalni Królowa Luiza w Zabrzu. Realizacja, którą prowadziliście wspólnie z Konior Studio, a o której Anna Cymer napisała, że jest „wzorcową rewitalizacją”, nie dawała możliwości do szaleństwa.
Oskar: Najtrudniejsze w tym projekcie było zobaczenie wartości w istniejącej ruinie. Budynek jest prosty i szlachetny, o bardzo ładnych proporcjach, z piękną więźbą i detalem. Postanowiliśmy, że nie będziemy przy nim szaleć. Z zewnątrz został jedynie oczyszczony, dobudowano strefę wejściową, wnętrze ocieplono i pomalowano na biało, co pozwoliło odkryć wszystkie walory przestrzeni. Powściągliwość i konserwatorskie działania, a zarazem ograniczenie własnych ambicji projektowych, pozwoliły zalśnić temu budynkowi.
projekt konkursowy na Centrum Literatury i Języka Planeta Lem w Krakowie
proj.: OVO Grąbczewscy Architekci — Barbara Grąbczewska, Oskar Grąbczewski, Marek Grąbczewski, 2019
© OVO Grąbczewscy Architekci
Marek: Prócz projektów zrealizowanych macie bogate portfolio projektów konkursowych, często charakterystycznych, odważnych — nie masz wrażenia, że wbrew modzie? Dziś często wybór pada na zwykły prostopadłościan.
Oskar: Nie mam nic przeciwko prostopadłościanom, ale nie lubię banalnych pudeł. Startuję w konkursach od zawsze, już na studiach zacząłem wygrywać konkursy realizacyjne. Bardzo lubię tę formę współzawodnictwa architektonicznego, wydaje mi się uczciwa i demokratyczna. Konkurs daje również tę możliwość, że każda złożona praca może być manifestem, co na rynku komercyjnym nie jest możliwe.
Gdy byliśmy młodsi, wygrywaliśmy więcej konkursów, ponieważ robiliśmy prostsze budynki — nie umieliśmy inaczej. Natomiast architektura na świecie się rozwija i jeżeli widzę przestrzenie kościołów Stanisława Niemczyka, jeżeli oglądam budynki Herzoga i de Meurona, SANAA czy Sou Fujimoto, to nie mogę potem udawać, że nie da się zrealizować niczego bardziej skomplikowanego od pudełka i nie chcę projektować go tylko dlatego, że jurorom się to spodoba. Wydaje mi się, że jako architekci mamy obowiązek pokazać przez architekturę złożoność świata i przestrzeni, tak jak to czujemy i rozumiemy. Takie projekty robimy i… przegrywamy konkursy. Jury często wybiera „bezpieczne” prace, choć tak naprawdę da się w tym samym budżecie wybudować prawie wszystko. Respektuję te werdykty, ale według mnie w taki sposób sami siebie ograniczamy, a potem biadolimy, że nasza architektura jest wtórna i zapóźniona...
Kiedyś nawet wśród zalewu osiedli z wielkiej płyty zdarzały się obiekty, które do dzisiaj budzą zachwyt, a które — obawiam się — dziś by nie powstały: Spodek w Katowicach (proj.: Maciej Gintowt, Maciej Krasiński, Jerzy Hryniewiecki, 1971 — przyp. MK), warszawski Supersam (proj.: Jerzy Hryniewiecki, Maciej i Ewa Krasińscy, 1962 — przyp. MK) czy hala Kapelusz w Chorzowie (proj.: Jerzy Gottfried, 1968 — przyp. MK). A najważniejsze nagrody architektoniczne — World Architecture Festival, European Prize for Urban Public Space czy Nagroda im. Miesa van der Rohe? Przecież zdobyły je dla Polski Centrum Dialogu Przełomy (proj.: KWK Promes, 2015 — przyp. MK) i Filharmonia Szczecińska (proj.: Barozzi Veiga, 2014 — przyp. MK), które są rzeźbiarskie, wyrafinowane, bogate przestrzennie. Uważam, że są miejsca i sytuacje, gdzie nie możemy sobie stawiać poprzeczki nisko. Oczywiście istnieją piękne budynki, które są prostopadłościanami, na przykład muzea w Bregencji (proj.: Peter Zumthor, 1997 — przyp. MK) czy w Chur (proj.: Barozzi Veiga, 2016), ale ich prostota zachwyca z powodu genialnie dopracowanych i często bardzo kosztownych detali, które nie mają szans na zaistnienie w standardowym pudełkowatym budynku, wybranym przez jury z uwagi na ekonomikę rozwiązań i łatwość realizacji... Jeżeli ktoś jest przekonany, że powinno się projektować pudełka, niech nie zmusza się do szaleństw, ale jeżeli ktoś, tak jak ja, uważa, że jest coś więcej — bogate przestrzenie i wielkie możliwości, to musi projektować tak, jak czuje.
wyróżnienie w konkursie na Centrum Kultury „Twórcza Twarda” w Warszawie
proj.: OVO Grąbczewscy Architekci — Barbara Grąbczewska, Oskar Grąbczewski, Marek Grąbczewski, 2018
© OVO Grąbczewscy Architekci
Marek: Gościliście w naszym krakowskim cyklu „Spotkanie z Mistrzem”. Czy macie swoich mistrzów, architekturę, która Was inspiruje?
Oskar: Mam duże szczęście, że na swojej zawodowej drodze spotkałem wielu wybitnych architektów. Na pewno mistrzami z okresu studenckiego byli Andrzej Duda i Henryk Zubel, którzy nam pokazali, że architektura jest rodzajem intelektualnej przygody. Później pracowaliśmy u Ryszarda Jurkowskiego, u którego uczyliśmy się budowania, odpowiedzialności, szacunku do przestrzeni i do użytkowników naszych budynków — tego, co stanowi o istocie zawodu.
Kolejną osobą jest Stanisław Niemczyk, który fascynował wielką osobowością, mądrością, niezwykłym sposobem pracy.
Wielką inspiracją jest również dla mnie praca z młodymi ludźmi — architektami, studentami. Tak jak nasz syn Marek, są oni pełni pasji, talentu i wiary w to, że architektura może zmieniać świat na lepsze — jeśli tylko projektuje się ją z sercem i uczciwie wobec siebie samego.
Marek: Dziękuję za rozmowę!
rozmawiał: Marek KASZYŃSKI
Ilustracje udostępnione dzięki uprzejmości OVO Grąbczewscy Architekci.
Zobacz także Oskara Grąbczewskiego poprzez pryzmat cyklu „10 pytań do…”