pyrrusowe zwycięstwo
Podobna sytuacja trwa od wielu lat na Sołaczu — najbardziej prestiżowej i najciekawszej dzielnicy willowej — przy parkach Sołackim i Wodziczki. Oba są częścią jednego z czterech poznańskich „klinów zieleni” wbijających się w miasto. W latach 30. XX wieku kliny o funkcji rekreacyjnej i przewietrzającej dostrzegł, wyodrębnił i objął ochroną ówczesny architekt miasta Władysław Czarnecki. Zamachów na to przyrodniczo‑planistyczne dziedzictwo było kilka, ale przypadek Sołacza należał do szczególnie głośnych.
ingerencja w zielony klin na Sołaczu
fot.: Jakub Głaz
W 2010 roku społecznicy udaremnili opracowanie planów intensywnego uzupełnienia dzielnicy nową zabudową. Zwycięstwo okazało się pyrrusowe. Plan podzielono na cztery części. Do dziś nie uchwalono trzech. Planistycznymi zapisami chroniona jest jedynie zabudowana część historyczna. Tam, gdzie swój interes mają deweloperzy, plany są w opracowaniu już dziewiąty rok. Przy parku Wodziczki, korzystając z „wuzetek”, deweloperzy postawili budynki wchodzące głęboko w pas cennej zieleni. Nowe masywne domy prawie nie nawiązują do kameralnej niemieckiej zabudowy mieszkaniowej z czasów wojny. Prawie, bo szczęśliwie nie przekraczają wysokości sąsiadów, choć i tak —dzięki płaskim dachom i pokaźnym gabarytom — zdominowały przestrzeń. Plan dla tego obszaru jest na ostatniej prostej, ale w dużej mierze ograniczy się do „przyklepania” tego, co już zaszło. Gdyby opracowano go szybciej, sytuacja wyglądałaby znacznie lepiej. Podobnie jest po sąsiedzku, w dzielnicy Jeżyce. Od ośmiu lat trwają prace nad planem dla terenów po tamtejszych zakładach przemysłowych. Plan jest wreszcie na finiszu. Tyle że w najlepsze trwa już budowa osiedli.
brak planu to też plan
Do opieszałości i niedoskonałości w opracowywaniu planów należy dodać fakt, że w historycznych dzielnicach jest wiele obszarów, dla których planów nie wywołano w ogóle. Dlaczego? W obu przypadkach urzędnicy mówią zawsze o finansach i przedstawiają wyliczenia, według których uchwalenie planu lub opracowanie go zgodnie ze sztuką zmusi miasto do wypłacania wielomilionowych odszkodowań właścicielom gruntów. Takie bardzo proste, wręcz doraźne, rozumowanie nie uwzględnia jednak długofalowych skutków planistycznych zaniechań. Zbyt ciasna i za wysoka zabudowa, brak enklaw zieleni i wystarczającej liczby przestrzeni publicznych zemści się po latach. Mało ma też wspólnego z zapisami strategii rozwoju miasta mówiącymi o zapewnieniu „wysokiej jakości życia w ramach osiedli posiadających własny, wyjątkowy charakter”.
Wyraźnie widać zatem, że dość często planem poznańskiego magistratu jest nie mieć planów. W każdym razie dopóty, dopóki na strategicznych terenach śródmieścia nie zacznie rosnąć zabudowa oparta na warunkach zabudowy. Dopiero wtedy można przyklepać planem efekty wolnej amerykanki, korzystnej głównie dla prywatnych inwestorów.